Music

sowiarniahomepageo mnieHTML Map

wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ VIII

A kuku! :D Żartowałam z tymi komentarzami misiaczki moje :3 Tak naprawdę chcę wszystkim podziękować za to, że w ogóle chce Wam się dodawać otuchy każdym słowem jakie znajduję pod notkami :*Komentarze i wyświetlenia to tylko liczby, a nie piszę dla liczb tylko dla Was A teraz zapraszam na rozdział.

Gdy dotarłam do chatki na skraju lasu nadchodziła pora obiadu, lecz ja nie byłam głodna, tylko zdenerwowana i smutna. Dlaczego ktoś zawsze musi mi coś spieprzyć w życiu? Czy ja mu coś zrobiłam? Nic. Czy argument, że jestem ze Slytherinu jest wystarczający, żeby mnie tak traktować? Czemu w ogóle trafiłam do tego znienawidzonego przez wszystkich domu? A no tak przepraszam, za mało cierpiałam w życiu. Usiadłam koło grządki z dyniami i zacmokałam z trudem powstrzymując łzy. Zaraz przybiegł do mnie duży pies. Usiadł przy mnie i popatrzył na mnie przechylając swój wielki łeb. Zaraz się w niego wtuliłam i pozwoliłam łzom swobodnie płynąc.
- Lily?
Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Arthura. Podszedł do mnie i usiadł obok, otulając mnie ramieniem.
- Coś się stało?
- Tak, bo… Wiesz, oni mnie tu chyba nie chcą…
- Czemu tak myślisz? – zapytał zdziwiony.
- Po sposobie w jaki mnie traktują?
- Co masz na myśli? – ciągnął przesłuchanie.
- Nie wiem… Wszyscy mnie tu traktują jak kogoś obcego. Czuję się niechciana, odrzucona przez wszystkich.
- Zastanów się. Na pewno przez wszystkich?
Podniosłam delikatnie głowę i otarłam twarz rękawem.
- Nie, nie wszyscy… George mnie chyba lubi. – powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie chłopaka. – I Draconowi chyba też na mnie zależy. – stwierdziłam przypominając sobie jego przeprosiny z dzisiejszego dnia. – Tak samo jak Neville’owi, Lunie, Pansy, Zabiniemu…
- No widzisz? Czyli chyba nie jest tak źle. – zaśmiał się Arthur.
- Chyba nie.
Zapanowała cisza. Wróżek naprawdę mnie pocieszył. Nie czułam się już opuszczona. To, że mam kilku wrogów nie znaczy też, że nie mam przyjaciół i on dobrze mi to uświadomił.
- Arthur? Dlaczego nie przyszedłeś na nasze spotkanie? – zapytałam. Chłopak milczał. – Arthur?
- Wiesz, ja chyba nie mogę ci tego powiedzieć… - zmieszał się kolega.
- Czy to mnie dotyczy? – nie odpuszczałam.
- Lily, proszę nie pytaj się mnie o to.
- Dlaczego? – zapytałam zdenerwowana.
- Bo nie możesz wiedzieć i tyle! – powiedział i wstał z ziemi.
- Skoro to mnie dotyczy, to czemu nie mogę o tym wiedzieć?!
- Nie jesteś jeszcze na to gotowa! – stwierdził Arthur, odwracając się do mnie plecami i zaciskając dłoń w pięść.
- Arthur, proszę… Nie mów do mnie jak do dziecka…
- Dobrze… Robię to tylko dlatego, że mi na tobie zależy… - odwrócił się do mnie i ściszył głos. – Chodzi o ciebie i śmierć twoich rodziców. Zostałaś ostatnią z rodu Grayów. Co więcej nie jesteś zwykłą wróżką, czy czarodziejką. To byli śmierciożercy. Szukali cię u nas. Nie wiem jak się tu dostali, ale wiem jedno. Nie jesteś tu bezpieczna.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Czego mogliby chcieć ode mnie zwolennicy Voldemorta?
- Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Dumbledore wiedział? – zobaczyłam zmieszaną twarz chłopaka. - Wiedział! – wysyczałam – i nic mi nie powiedział?
- Zrobił to dla twojego dobra…
- Tak jasne! Bo co? Lepiej, żeby mnie wzięli z zaskoczenia, niż, żebym w minimalnym stopniu była przygotowana?
-Lily nie mów do mnie w ten sposób, proszę. To nie ja zawiniłem. Ledwo uszedłem z życiem. Musisz na siebie uważać. Najlepiej nie opuszczaj szkoły, jak nie musisz. Muszę iść. Zbliża się moja warta. Pa. –odparł sucho i pobiegł w stronę zakazanego Lasu, zostawiając mnie samą na grządce dyni. Stałam tak bez ruchu i zastanawiałam się nad tym, czego się przed chwilą dowiedziałam. Czego śmierciożercy mogliby chcieć od Ślizgonki? Byłam zdenerwowana na dyrektora, że nic mi nie powiedział. Przez kilka tygodni żyłam w niebezpieczeństwie, nawet o tym nie wiedząc. Poczułam chłodny wiatr, który wyrwał mnie z zamyśleń. Tak, to chyba znak, że pora wracać do zamku. Drżąc z zimna i opierając się z całych sił wiatrowi szłam w stronę szkoły. Już wyciągnęłam rękę, kiedy ktoś zdążył otworzyć drzwi przede mną. Była to Dolores Umbridge, nauczycielka obrony przed czarną magią. Jak zwykle ubrana w różne odcienie różu patrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Panno Grey, co pani tu robi? – zapytała surowym tonem.
- Jest wolne, a ja byłam na spacerze. Kiedy zerwał się wiatr postanowiłam wrócić. – tłumaczyłam się, gdy moje włosy wciąż były targane przez huragan.
- Nie satysfakcjonuje mnie ta odpowiedź. Ktoś tu chyba kłamie… - powiedziała zbliżając swoją twarz do mojej i uśmiechając się szerzej.
- Nie proszę pani. Ja nie kłamię. – odpowiedziałam stanowczym tonem.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Szlaban przez najbliższy tydzień! Zapraszam do mnie w poniedziałek, zaraz po twoich zajęciach razem z panem Potterem. Przyda wam się trochę dyscypliny… A teraz marsz na obiad!
Postanowiłam nie kłócić się dłużej z nauczycielką i ze spuszczoną głową weszłam do zamku. Nie miałam najmniejszej ochoty na obiad, więc poszłam prosto do dormitorium. Na szczęście nikogo po drodze nie spotkałam. Stanęłam przed wejściem, powiedziałam hasło i weszłam do pokoju wspólnego. Na sofie zobaczyłam siedzącego Dracona. Wpatrywał się pusto w ogień rozpalony w kominku. Odgarnęłam włosy i chrząknęłam cicho. Chłopak natychmiast się otrząsnął i odwrócił się w moją stronę. Gdy tylko zobaczył, że to ja, podszedł do mnie i ujął delikatnie moje ramiona.
-Lily, ja naprawdę nie chciałem. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się co się stało. Jest mi tak głupio. – mówił nerwowo głaszcząc moje ramiona.
- Cóż… Nie powiem, zrobiłeś mi wczoraj przykrość akurat wtedy, gdy cię potrzebowałam. Oni mogli mnie zabić, a George uratował mi życie.
-Wiem… Zrozumiem jeśli mi nie wybaczysz… Ale musisz wiedzieć, że niezależnie od tego co postanowisz, będę o ciebie walczył…
- Draco, to było takie słodkie, że jakbym ci nie wybaczyła, do końca życia by mnie gryzło sumienie. – powiedziałam i wtuliłam się w chłopaka.
- Czekaj, czekaj, bo chyba to jeszcze do mnie nie dotarło… Ty mi wybaczasz? – zapytał ze zdziwieniem, a ja tylko mocniej go przytuliłam i zaczęłam się śmiać. – Wezmę to za tak. – odparł z uśmiechem i również mnie przytulił.
-Serio on tak powiedział? – usłyszałam rozemocjonowany głos Pansy. Zastygła razem z Mili patrząc na mnie i Malfoya z niedowierzaniem, po czym rzuciła się z piskiem w naszą stronę i też zaczęła się przytulać. W jej ślad poszła i Mili.
- Oooo! Przytulas! – wrzasnął nagle Zabini i rzucił się w naszą stronę.
- Ej ludzie! Nie mogę oddychać! – krzyknęłam z jednej strony przyciśnięta do klatki piersiowej Dracona a z drugiej do twarzy Mili.
- Trudno! Niech ta chwila trwa wiecznie! Pokój całemu światu. – odpowiedział Blaise kołysząc się na boki.
- Hahaha! Kocham was głupki wy moje! – krzyknęła Pansy i ścisnęła nas jeszcze mocniej, przez co wszyscy się przewróciliśmy. Zostałam przygnieciona Blaisem, który był przygnieciony Mili, która była przygnieciona Pansy. Pode mną leżał tylko Draco.
- Auć! Moja noga! – krzyknęłam.
- Mój nos! – narzekał ktoś inny.
- Co ja mam powiedzieć. – mówił skulony Blaise, wymownie trzymając się za krocze. Na ten widok wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Chwilę radości przerwała dziewczyna z siódmego roku.
- Lily Grey? – zapytała poważnym tonem.
- Tutaj jestem! – krzyknęłam z podłogi. Dziewczyna uniosła brew.
- Dyrektor cię do siebie wzywa.
- No ptaszynko, co tym razem przeskrobałaś?
W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami i powędrowałam do gabinetu Dumbledore’a.
- Usiądź Lil. – powiedział do mnie jak zawsze spokojnym tonem. Patrzył na mnie z powagą. – Chyba masz pecha, jeżeli chodzi o moje wyzwania. Zawsze niosę ci złe nowiny. – zamartwiał się.
- O co chodzi panie dyrektorze? – zapytałam ostrożnie.
- Tiara przydziału została zaczarowana. Nie należysz do Slytherinu. Twoim domem jest Gryffindor.
Popatrzyłam na starca z niedowierzaniem.
- Hah! Śmieszne. Prawie się nabrałam! Właśnie za to ludzie pana kochają – poczucie humoru.
- Lily to nie jest żart. Jeden z prefektów Gryffindoru już po ciebie idzie. – jakby na zawołanie otworzyły się drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam kogoś, kogo wolałabym do końca życie nie spotkać.
-Już jestem panie dyr… Ty! – krzyknął Ron, gdy tylko zobaczył mnie w fotelu.
-Ty! – nie pozostałam mu dłużna – Jakim cudem w ogóle dostałeś rolę prefekta? Za znęcanie się nad dziećmi? Czy dlatego, że jak nikt inny nadmiernie przejmujesz się pochodzeniem?
- Ja? O to możesz oskarżać swojego Dracusia! Ta nadęta, próżna, tleniona, arystokratyczna fretka…
- Odwal się od niego! – krzyknęłam nie panując nad swoją złością.
- To ty odwal się od mojego brata i będziemy kwita!
- Nie odwalę się od George’a! Nie do ciebie należy wybór z kim ma się zadawać twój starszy brat!
- Khym, Khym… - przerwało nam wymowne chrząknięcie. Profesor Dumbledore patrzył na nas surowo znad swoich okularów połówek.
- Przepraszam… - powiedziałam cicho i wróciłam na fotel.
- Ronaldzie, chciałbym, abyś wiedział, że rodzice Lily byli jednymi z najwybitniejszych członków Zakonu Feniksa. Na pewno nie zasługuje na takie traktowanie.
- Przepraszam panie dyrektorze… - rzucił nerwowo.
- Lily, czy chciałabyś o coś jeszcze…
- Czy mogę pożegnać się z przyjaciółmi? – przerwałam Albusowi, ze wzrokiem utkwionym wymownie w butach.
- Niestety nie masz już wstępu do pokoju wspólnego Slytherinu. Już do niego nie należysz.
- Czyli nie mogę? – zapytałam dyrektora z wyrzutem. Nic nie odpowiedział. – Zajebiście…
- Lily, rozumiem, że jesteś w szoku ale jak już twój kolega zdążył ci zapewne powiedzieć… - domyśliłam się, że mówi o Arthurze - … nie jesteś byle kim. W Gryffindorze będziesz bezpieczniejsza, i proszę nie kłóć się ze mną. – dodał szybko widząc, że już otwieram usta żeby coś powiedzieć. – Ron możesz zabrać Lily do pokoju Gryfonów?
- Tak jest… - powiedział rzucając mi niemiłe spojrzenie.
Profesor McGonnagall czekała przed gabinetem. Kiedy z niego wyszliśmy zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam płakać. Moja nowa opiekunka okryła mnie ramieniem i wolno poprowadziła w stronę wieży gryfonów. Stanęliśmy przed portretem jakiejś grubej pani. Przez szloch nie zdążyłam usłyszeć hasła. Pani profesor wprowadziła mnie ostrożnie przez dziurę w ścianie. Podniosłam do góry zapuchniętą od płaczu twarz i rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Ściany były czerwone ze złotymi zdobieniami. W tych kolorach były również kanapy, fotele, dywany, zasłony i płomienie w kominku. Było tu strasznie gorąco i duszno. Zaraz wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Uczniowie zaczęli szeptać między sobą.
- Moi drodzy! Oto nasza nowa Gryfonka!  

czwartek, 16 stycznia 2014

ROZDZIAŁ VII

   Dni mijały. Wszystko pięknie się układało. Arthur nie przyszedł na spotkanie w umówione miejsce, ale tłumaczyłam to sobie tym, że pewnie wypadła mu warta czy coś takiego. Lekcje odrabiałam na bieżąco, więc o szkołę nie musiałam się martwić.
   Wracałam właśnie sama z próby chóru szkolnego. Zazwyczaj chodziłam tam z Luną, ale biedaczka się rozchorowała. Podśpiewując sobie cicho nie zauważyłam, że ktoś mnie śledzi. Dopiero na siódmym piętrze, kiedy zwolniłam trochę kroku, poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i z przerażeniem dostrzegłam Crabbe’a i Goyle’a. Patrzyli na mnie, wyglądając jeszcze głupiej niż zawsze (o ile to w ogóle możliwe). Przestraszyłam się nie na żarty, bo było dosyć późno, a ten korytarz nie był zbytnio uczęszczany. Ruszyłam pędem naprzód. Byłam w ślepym zaułku. Wokół nie było żadnych drzwi, tylko puste ściany. Słowem - już po mnie. Przywarłam do ściany w kącie i zobaczyłam, że te goryle są coraz bliżej. Odcięta z jednej strony nimi, z drugiej strony końcem korytarza, czekałam na swój koniec.
- Po co ta cała ucieczka? – usłyszałam głos Goyle’a.
- Czyżby ptaszynka się nas przestraszyła? – zapytał Crabbe i wyciągnął różdżkę.
Sięgnęłam do swojej kieszeni i z przerażeniem stwierdziłam, że zostawiłam ją w pokoju wspólnym. Odwróciłam głowę i zamknęłam oczy.
- Cruccio!
Nie wiedziałam, co się ze mną stało. Na raz przeszyłam przeszywający ból, który rozprzestrzenił się po całym moim ciele. Zaczęłam piszczeć i zwijać się z bólu na podłodze. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Jakby nagle tysiące igieł przebiło się przez moje ciało. Najwyraźniej ten widok tylko rozbawił moich wrogów, bo zaczęli się śmiać w niebogłosy. Poczułam łzy spływające mi po policzkach. Jeden z chłopaków podniósł mnie do góry za szyję, tak, że oddychałam z wielkim trudem.
- Nie brakuje ci tu czegoś?- zapytał Crabbe stawiając mnie na podłodze.
- A tak, pamiętam. – rzucił niedbale i uderzył mnie pięścią w twarz. Z mojego gardła wydobył się zduszony krzyk, po czym upadłam na ziemię. Prawie natychmiast zjawił się przy mnie Goyle.
- Może byś się tak nie darła?! Niektórzy już śpią! - krzyknął i kopnął mnie w brzuch.
Poczułam krew napływającą mi do buz. Natychmiast ją wyplułam, dławiąc się przy tym i podparłam się jedną ręką. Goyle już się przymierzał do drugiego kopnięcia, gdy nagle usłyszałam czyjś głos.
- Ej, co tu się dzieje?
- Nie twoja sprawa Weasley! – rzucił Goyle.
- Właśnie, nie wtrącaj się!
Popatrzyłam nieprzytomnie na rudego chłopaka. Nie był to Ron. Pewnie to któryś z jego braci.
- Ratunku… - wyszeptałam i upadłam na podłogę. Wtedy rudzielec mnie dostrzegł, natychmiast wyciągnął różdżkę i wymierzył nią w moich napastników. Zapadła cisza, którą od czasu do czasu przerywał mój płacz.
- Dobra, chodź, Goyle. Kiedy indziej się nią zajmiemy. - powiedział Crabbe i odszedł ze swoim kolegą w kierunku schodów. Mój wybawiciel natychmiast do mnie podbiegł i uklęknął przy mnie.
- Nic ci nie jest? – zapytał z troską i pomógł mi usiąść.
Rozpłakałam się wtedy na dobre, zarzuciłam chłopakowi ręce na szyję i przywarłam do jego torsu. On objął mnie delikatnie i zaczął uspokajać.
- Już wszystko dobrze. Już sobie poszli. Spokojnie.
Nie mam pojęcia jak długo to trwało, ale w końcu się od niego odkleiłam.
- Hej, chyba cię nie znam. Jestem George, a ty?
- Lily. Tak, jestem nowa w tej szkole i coś początki nie są za dobre. - zaśmiałam się cicho.
- Tak, jeszcze pierwszy miesiąc nie minął a ty już masz wrogów. – zażartował George i pomógł mi wstać. Zachwiałam się i chyba bym upadła, gdyby chłopak mnie nie złapał.
-Powoli, powoli. – mówił z uśmiechem. – Może cię zanieść do… Właśnie. W jakim domu jesteś?
- W Slytherinie. – odparłam i zwiesiłam głowę. Wiedziałam, że chłopak jest w Gryffindorze i jeżeli jest podobny do swojego brata, to chyba koniec naszej znajomości. Ale on tylko szerzej się uśmiechnął i powiedział:
- A zatem do lochów. - po czym wziął mnie na barana i z siódmego piętra zaniósł mnie tak aż do lochów. Oparłam głowę na jego ramieniu i uśmiechnęłam się do siebie.
- George… - zaczęłam cicho
- Słucham?
- Dziękuję.- powiedziałam i przytuliłam go.
- No wiesz, ja jestem wręcz stworzony do ratowania panien w opałach. – zaśmiał się chłopak i odwzajemnił uścisk. Kiedy go puściłam, zobaczyłam, że ma bluzę całą w mojej krwi.
- Ojej! Przepraszam cię za to.- powiedziałam wskazując na dużą plamę czerwieni.
- Nic się nie stało. Nie martw się. – rzekł i znowu się uśmiechnął – No to chyba jesteś mi winna spacer?
- Hmmm… No dobrze. Będę na tyle wspaniałomyślna, że pozwolę się zaprosić.
- To może jutro? Jest sobota, nie ma lekcji, a po śniadaniu jest najlepsza pogoda. – zaproponował.
- Zgoda! – krzyknęłam entuzjastycznie. – To co? Dobranoc.
-Dobranoc. Śpij słodko. – odpowiedział i puścił mi oczko. Zaśmiałam się i poczułam jak moją twarz oblewa rumieniec. Odwróciłam się, powiedziałam hasło i wzdychając weszłam do pokoju. Zobaczyłam swoich ślizgońskich przyjaciół, którzy dzisiaj świętowali koniec tygodnia i leżeli wszyscy nieprzytomnie na podłodze. Starając się na nikogo nie nadepnąć weszłam do swojego dormitorium. Odgarnęłam z twarzy włosy pozlepiane krwią. Chwyciłam piżamę i ruszyłam do łazienki. Zdjęłam z siebie zakrwawione i przepocone ciuchy, wypłukałam je starannie w wodzie. Po prysznicu oczyściłam pękniętą wargę i ubrałam się. Kiedy wyszłam z łazienki, zobaczyłam Dracona siedzącego na moim łóżku. Gdy tylko mnie zobaczył, rzucił się w moim kierunku. Myślałam, że chce mnie przytulić i już chciałam zrobić to samo, ale on tylko skrzyżował ręce i popatrzył na mnie z wyższością.
- O co chodzi? Czy coś się stało? – zapytałam niepewnie.
- O co chodzi?! Ty się mnie pytasz, o co chodzi?! – zaczął krzyczeć – Nie udawaj mi tu niewiniątka, ty zdradziecka manipulantko!
- Draco!
- Może mi łaskawie wyjaśnisz, co dzisiaj takiego robiłaś u Weasley’a na rękach?!
- Boże… Jak ty nic nie rozumiesz! - krzyknęłam i rzuciłam się na swoje łóżko.
- No to proszę, wytłumacz mi! – wrzasnął i usiadł naprzeciwko mnie.
-Zapytaj się swoich goryli! Nie mam zamiaru ci się z niczego tłumaczyć! – mówiłam zasłaniając kotary – Dobranoc!
Malfoy chyba zrozumiał, że źle postąpił, bo zauważyłam przez szparę między zasłonami, jak wychodził ze spuszczoną głową. Nie wierzyłam, że właśnie zrobił mi awanturę o coś takiego. Zwłaszcza, że nie jesteśmy razem, czy coś. Kocham tego palanta, ale umie mi podnieść ciśnienie jak nikt. Wtuliłam się w kołdrę i zasnęłam.

* * *
Obudziły mnie delikatne promienie słońca, rozproszone przez taflę jeziora. Popatrzyłam na zegarek. Jeszcze godzina do śniadania. Szybko stanęłam przed szafą. Wybrałam szare rurki i przyduży, gruby, fioletowy sweter. Do tego naszyjnik z pandą (ten od mamy chowałam pod ubraniem) i czarne botki. Włosy przeczesałam parę razy szczotką i poprawiłam przedziałek. Kiedy myłam zęby, usłyszałam głośny łomot dochodzący z pokoju wspólnego.
-Kurwa! – dobiegł mnie głos Blaise’a.
Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze i dokończyłam mycie zębów. Warga nadal była zaczerwieniona i opuchnięta, a na moim brzuchu widniał spory siniak. Zaraz przypomniała mi się kłótnia z Malfoyem. Poczułam ogromny smutek. Nie dość, że zostałam pobita z jego powodu to jeszcze ma do mnie pretensje. Może po prostu taki ma charakter? Próbowałam go usprawiedliwić. Ale przecież nie może być tak, że mi się krzywda, a on ma to w dupie, bo jakiś chłopak wziął mnie na barana, żebym się nie męczyła. Całkiem przystojny chłopak. Właśnie! Przecież dzisiaj spotkanie! Na szczęście pogoda dopisywała tego dnia. Nie przeciągając dłużej pobytu w łazience, zbiegłam do Wielkiej Sali. Zajęłam miejsce koło Luny, która zaciekle wydobywała resztkę ketchupu z opakowania. Kiedy zobaczyłam swojego wybawcę, wchodzącego do Wielkiej Sali, kawałek Tosta utknął mi w gardle a w brzuchu poczułam motylki. Chyba nie powinno tak być? Gdy już usiadł wraz z bratem bliźniakiem i jakimś kolegą,, popatrzył w moją stronę i tak jak wczoraj na pożegnanie puścił do mnie oczko. Zarumieniłam się i pomachałam mu delikatnie, po czym szybko wróciłam do swojego tosta. Zbliżał się koniec śniadania. Wstając poczułam, że robi mi się niedobrze. Szybko złapałam Lunę za rękę.
- Lunałka, ja chyba nie dam rady…
Koleżanka pomogła mi wstać i wyprostowała mnie tak, że stałam jak w wojsku.
- Lily Gray! Masz iść na te błonia i na ten spacer i pokazać im wszystkim, kto tu rządzi! Jasne? – zapytała znakomicie udając generała.
- Tak jest! – odpowiedziałam salutując. Chwila powagi i za moment obie nie mogłyśmy przestać się śmiać. Przytuliłyśmy się na pożegnanie. Kiedy wychodziłam z Wielkiej Sali, ktoś mocno złapał mnie za rękę. To był Draco. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Lily, musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym rozmawiać! – powiedziałam wyrywając się z jego uścisku.
- Lily, błagam… Ja przepraszam! – jego słowa i postać tonęły w tłumie uczniów, chcących zjeść śniadanie, aż całkowicie zniknął mi z oczu. Stanęłam jak wryta, nie wiedząc co robić. Wrócić tam, czy zignorować go i iść na spotkanie z Georgem jak gdyby nigdy nic? Stałam tak, aż odpowiedź sama przyszła. Pośród tłumu, ktoś znowu złapał mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę, pilnując, żebym nie upadła. To był George.
- Hej! – powiedziałam i przytuliłam go na powitanie.
- Hej, mała! – odwzajemnił uścisk. – Jak tam? Rany się goją?
-Prawie. Gdyby nie ty prawdopodobnie nie miałyby możliwości.
-Czemu? – zapytał zdziwiony.
-Wiesz… Po moim poprzednim wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego, zaczęli mi grozić. Już raz od nich dostałam w twarz. Wczoraj był drugi.
-Co oni do ciebie mają? To aż dziwne…
- No, bo chodzi o to, że są chyba zazdrośni o Malfoya.
-Coraz mniej z tego wszystkiego kapuję.
-Nie dziwię ci się. Sama ledwo sobie z tym radzę. Ostatni miesiąc nie był najlepszy.
Kiedy George zauważył, że robię się smutna, postanowił mnie rozweselić i całkiem nieźle mu to wyszło. Wyciągnął z kieszeni małe, puchate, latające zwierzątko, przypominające czarną kulkę.
- Ma na imię Raven. Teraz jest twoja.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, po czym z piskiem rzuciłam mu się na szyję z taką siłą, że oboje wylądowaliśmy na trawie. Śmiałam się jak nigdy. Raven bezpiecznie wylądowała na mojej dłoni, a ja bezpiecznie włożyłam ją do kieszeni swetra. Wspólnie z Georgem stwierdziliśmy, że skoro już siedzimy, nie ma sensu szukać lepszego miejsca. Usiadłam po turecku i zaczęłam nerwowo skubać trawę. Nie wiedziałam, że chłopak ciągle mi się przygląda.
- Więc… Ron to twój brat? – zaczęłam rozmowę.
- Tak, chociaż w sumie nie przyznaję się do niego.
-Haha! Nie dziwię ci się. – wypaliłam.
- Niestety bywa bardzo wybuchowy. Czyżbyś już się o tym przekonała?
-Taaa… Może troszkę. Gdyby nie Draco to chyba… - urwałam zdanie. Na wspomnienie blondyna znowu ogarnął mnie smutek.
- Coś się stało? – zapytał George po minucie milczenia.
- Nie, nic takiego. Po prostu nic nie układa się tak jak powinno.
- Rozumiem… Hej może jak będziemy w Hogsmade skoczymy razem na kawę, co? – zapytał i trącił mnie w ramię. Zaśmiałam się pod nosem.
- Zgoda. Ja nie wiem jak ty to robisz, że tak skutecznie poprawiasz mi humor. – zaśmiałam się.
-Hah! No cóż, ma się ten talent.
-Haha! Jaki skromny!
- Ja? Oj weź już nie przesadzaj, bo się zarumienię, - powiedział udając nieśmiałego.
-Wiesz? Masz rację! Przesadzam! – odparłam i przewróciłam go na bok, na trawę. Jednak on jakby wyczuwał co chcę zrobić, szybko złapał moje ręce i pociągnął mnie za sobą. Wylądowałam twarzą na jego klatce piersiowej, która trzęsła się pod wpływem śmiechu. Słyszałam bicie jego serca. Leżałam tak i nie zamierzałam nawet w najmniejszym stopniu tego zmieniać. Chłopak objął mnie ramieniem i leżeliśmy tak w ciszy aż zasnęłam. Obudziły mnie czyjeś krzyki. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rona biegnącego w naszą stronę.
-Ty podła suko! – krzyknął w moją stronę.
-Ron! – zawołał jego brat i posłał mu surowe spojrzenie.
-Wiesz co? Myślałem, że stać cię na więcej niż jakąś ślizgońską wywłokę! Jeszcze ci nie powiedziała?
-Niby czego? – zapytał George patrząc raz na brata, raz na mnie.
-Właśnie, czego? – spytałam zdenerwowana.
-Jak to czego? Tego, że kręcisz z Malfoyem!
Natychmiast podniosłam się z ziemi, wyciągnęłam różdżkę i przyłożyłam ją do gardła Rona.
-Może powiesz mi coś jeszcze na temat mojego życia, bo z tego co widzę, jesteś ogromnym znawcą. – wycedziłam przez zęby.
-Proszę czekam! – wrzasnęłam zniecierpliwiona ciszą.
-Lily… - usłyszałam za sobą spokojny głos George’a i poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Opuściłam powoli różdżkę, odwróciłam się na pięcie i przeszłam parę kroków do przodu. Zatrzymałam się i zwróciłam swoją zapłakaną twarz w stronę Rona.
-Dlaczego? – szepnęłam, po czym zasłoniłam twarz dłońmi i pobiegłam w kierunku chatki gajowego.
* * *

Przepraszam Was najmocniej za taki rozstrzał czasowy :c Moja wena postanowiła wyruszyć na wędrówkę po Śródziemiu i nie miała zamiaru wracać aż nie dotarła do Ereboru XD Na szczęście przeczytałam nowy rozdział u Inverno i magicznie wena powróciła i to z ogromną siłą. Tak trochę słabo… 6 komentarzy z czego dwa dlatego, że nie mam spamownika :/ Mam propozycję Następny rozdział (który jest już napisany XD) pojawi się, kiedy pod rozdziałem pojawi się… 10 komentarzy (nie licząc spamu oczywiście XD) z racji tego, że nam miesza jeden chłopak a wkrótce namiesza coś jeszcze, chciałabym znać waszą opinię, którą bardzo sobie cenię :* Dziękuję Wam za to, że jesteście i czekam na Wasze komentarze i krytykę :3 Kocham Was! <3

Wasza Laurel