Music

sowiarniahomepageo mnieHTML Map

niedziela, 9 marca 2014

ROZDZIAŁ IX część 3

   Kiedy się przebierałam towarzyszyły mi nieustanne motylki w brzuchu. Ręce tak mi się trzęsły, że miałam trudności z zapięciem kurtki i zawiązaniem butów. Zebrałam włosy w wysokiego kucyka i pobiegłam na boisko szkolne. Otworzyłam szeroko oczy, bo pierwszy raz widziałam je z tak bliska. Cała ziemia była pokryta zieloną trawą. Tyko pod trzema bramkami, z każdej strony leżał piasek. Całe boisko było otoczone trybunami i co jakiś czas wyższymi wieżami. Wdrapałam się na najwyższą z nich i przyglądałam się z fascynacją grze Gryfonów. Wszyscy mieli na sobie sportowe szaty w kolorach złota i czerwieni. W drużynie były trzy dziewczyny: Alicja Spinnet, Katie Bell i Angelina Johnson. Wszystkie były ścigającymi. Harry Potter latał po boisku rozglądając się za czymś. Prawdopodobnie szukał znicza. Bliźniaki mieli w rękach pałki i zręcznie odbijali nimi tłuczek. Został już tylko obrońca, a był nim nie kto inny, jak Ronald Weasley. Trzymał się kurczowo miotły i nie wyglądał na zbyt pewnego siebie. Mimo wszystko, dzielnie bronił bramek przed kaflem. Pogoda nie była zbyt dobra do gry, ale treningi musiały się odbywać ze względu na zbliżający się mecz ze Ślizgonami. Kiedy deszcz zaczął padać wciągnęłam na głowę kaptur, bo pomimo daszku, woda przedostawała się na trybuny i wróciłam do oglądania treningu. Alicja bardzo zręcznie podała kafla Angelinie, a ta rzuciła go do Katie. Gdy zobaczyła tłuczka zbliżającego się w jej stronę krzyknęła coś i natychmiast pojawił się przy niej Fred, który z doskonałą precyzją odbił go w przeciwną stronę. W tym czasie Katie zdążyła dolecieć do bramek i strzelić gola do jednej z trzech bramek pomimo próby obrony Rona. Chłopak zrezygnowany zwiesił głowę i powrócił do środkowej obręczy. Po półgodzinie Harry swoim krzykiem oznajmił, że znicz został złapany. Angelina wylądowała na ziemi i przywołała do siebie resztę drużyny. Zaczęła im coś zawzięcie tłumaczyć machając przy tym rękoma, wskazując raz na jedną, raz na drugą stronę boiska. Nareszcie koniec. Pomyślałam i zaczęłam zbierać się do wyjście kiedy cała drużyna z powrotem wzbiła się w powietrze. Osunęłam się zrezygnowana na ławkę i poszukałam wzrokiem George'a. Deszcz padał coraz mocniej, ale udało mi się go wypatrzeć. Wystawiłam głowę poza daszek, żeby zwiększyć swoją widoczność. Cofnęłam ją szybko, gdy jedna, duża kropla kapnęła mi prosto na nos. Otrząsnęłam się i z powrotem skierowałam wzrok w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą był chłopak. Kiedy go nie zobaczyłam, usłyszałam jakieś krzyki dobiegające z dołu. Dostrzegłam zawodników Gryffindoru i Slytherinu kłócących się ze sobą. Ponownie wystawiłam głowę za trybuny i przyglądałam się z zaciekawieniem dwóm grupom. Ślizgoni zaczęli się z czegoś śmiać, a bliźniaki rzuciły się w stronę Malfoy'a. Natychmiast zbiegłam na dół i stanęłam między nimi.
- Proszę mi natychmiast powiedzieć co się tutaj dzieje! - krzyknęłam stając między nimi i zasłaniając swoim ciałem Malofoy'a przed kolejnym atakiem
- Nikt cię nie prosił o pomoc, Gray! - usłyszałam głos kapitana ich drużyny - Montague'a
- Właśnie, to nie twoja sprawa. - warknął Malfoy popychając mnie tak, że upadłabym na ziemię, gdyby Fred mnie nie złapał.
- Chory jesteś? - zapytał George i niebezpiecznie zbliżył się do Dracona
- Na pewno nie tak bardzo jak ona...
- Co masz na myśli?
- Czyżbyś nie wiedział o chorobie sierocej kochanej Lilusi? - powiedział szyderczym tonem.
To był cios poniżej pasa. Zacisnęłam mocno pięści tak, że paznokcie wbijały mi się w dłonie. Uwolniłam się z objęć Freda. Ślizgoni roześmiali się głośno a Gryfoni patrzyli na niego z pogardą.
- Ty... - szepnął George i już chciał zaatakować szukającego, gdy złapałam go za rękę.
- Nie warto. - powiedziałam cicho i jeszcze raz spojrzałam głęboko w oczy byłego przyjaciela.
- Chodźmy stąd. - zarządziła Angelina i udała się w stronę szatni.
George przytulił mnie i poprowadził ku wyjściu. w oczach miałam łzy. Jak on mógł mnie tak potraktować? Choroba sieroca... Te dwa słowa błądziły nieustannie w moich myślach. Zrobiło mi się strasznie gorąco i ciężko mi było oddychać. Po kolejnych kilku krokach zakręciło mi się w głowie, więc przystanęłam.
- Lily? Coś się stało? - zapytał chłopak wyraźnie zaniepokojony.
- Strasznie tu... dusz... - nie zdążyłam dokończyć, bo zemdlałam.

*   *   *

   - Lily? Lily, do jasnej cholery, co się dzieje?!
George podbiegł do dziewczyny. Sprawdził, czy oddycha. Kiedy sprawdzał puls, okazało się, że jest strasznie rozgrzana. Kiedy wyczuł delikatne pulsowanie na nadgarstku dziewczyny, wziął delikatnie na ręce i chciał ją zanieść do Skrzydła Szpitalnego.
- Stój, co robisz?! Prędzej ją zabijesz! - usłyszał czyiś głos.
Zobaczył biegnącego w jego stronę chłopaka o czarnych włosach i zielonych oczach, a zza jego pleców wystawały... Skrzydła? George stanął jak wryty i patrzył się na zbliżające się coraz bliżej stworzenie.
- Daj mi ją! - wrzasnął chłopak, wyrwał Lily z objęć zdezorientowanego rudzielca i pobiegł z nią w stronę szatni.
Czarodziej otrząsnął się i natychmiast ruszył za nim. Kiedy wpadł do pomieszczenia, usłyszał, że pod prysznicem leje się woda. Wbiegł tam i zobaczył, że tajemniczy obcy siedzi w brodziku z Lily, pozwalając zimnej wodzie obniżyć temperaturę ciała koleżanki. Dziewczyna miała zdjętą kurtę rozpiętą koszulę, która teraz ściśle przylegała do jej ciała.
- Co tak stoisz? Biegnij po kogoś! - nakazał wróż
George rzucił się szybko po pomoc, a gdy wrócił z panią Pomfrey, nieznajomego już nie było.
- Szybko, na co czekasz? Zanieś ją do Skrzydła Szpitalnego, bo ja nie będę jej nosić! - rozkazała pielęgniarka i już po chwili zajęła się pacjentką.


Tak, wiem. Dzisiaj krótka, ale ostatni tydzień powrotu do szkoły poważnie dał się we znaki :) Dziękuję Wam wszystkim za... ponad 3000 wyświetleń i 15 komentarzy pod rozdziałem :D Jestem tak szczęśliwa, że nie potrafię tego nawet wyrazić. Jak widzicie mamy nowy wygląd, który zawdzięczam Taxygal :3 Mamy też funkcję obserwowania, co już kilka osób zauważyło, więc już może nie wszystkich będę musiała informować ;> Jeszcze raz dziękuję. Dajecie mi motywację do dalszego pisania. Kocham Was :3 I następny rozdział za tydzień. Może mi napiszecie czego byście chcieli się w nim dowiedzieć, lub co by się miało wydarzyć? Wybiorę którąś z propozycji, wykorzystam ją w nowej notce i zadedykuję rozdział pomysłodawcy :) Co Wy na to? Czekam na propozycje :>
Do następnego razu ;3

piątek, 21 lutego 2014

ROZDZIAŁ IX część 2

   Bardzo szybko zakumplowałam się z Hermioną. Praktycznie po godzinie rozmów byłyśmy nierozłączne. Nie była taka zła jak mówili Ślizgoni. Postanowiłam wziąć się trochę w garść i żyć jak na Gryfonkę przystało. Zamiast siedzieć z założonymi rękoma, w wolnej chwili poszłam do biblioteki. Przeczytałam sporo na temat wróżek żeby cokolwiek o sobie wiedzieć. Wiem już, że oprócz picia alkoholu nie wolno mi palić (czy też przebywać z osobą palącą) ani zażywać narkotyków, gdyż mój organizm bardzo chłonie toksyny, a ich nadmierna ilość grozi obumarciem skrzydeł, zaburzeniem wewnętrznych procesów, a w najgorszym przypadku - śmiercią. Bardzo źle działa na nas również czarna magia. Naszą mocną stroną za to jest zielarstwo, opieka nad zwierzętami i eliksiry. Możemy też bardzo długo przebywać pod wodą, ponieważ podobnie jak rośliny zachodzi w naszych organizmach proces fotosyntezy, który w części zaspokaja nasze potrzeby żywieniowe. Ale chyba sprawą, która najbardziej mnie wciągnął rozdział o mocy wróżek, zależnie od jej rodzaju. Już wszystko tłumaczę.
   Każda wróżka ma jakąś specjalizację. Ta, która urodziła się w wiosnę, jest wróżką wiosenną, ta co w lato letnią i tak samo z jesienną i zimową. Wiosenne są najczęściej strażnikami, letnie opiekują się roślinami i zwierzętami, jesienne są wybitnymi twórcami eliksirów a zimowe są uzdrowicielkami. Jako że moje urodziny wypadają 19 marca wychodzi na to, że jestem uzdrowicielką. Jednak jest coś co łączy wszystkie te grupy. Każda wróżka posiada magiczne zdolności. Coś jak czarodzieje, tylko nie potrzebują do tego różdżek. Wymaga to jednak silnego skupienia i włożenia w to wszystkich swoich emocji, z którymi ma być związane zaklęcie. Nie ma żadnych formułek, czy określonego wymachu różdżką. Trzeba uporządkować swoje uczucia. Na przykład jeśli chcesz kogoś uzdrowić to musisz się skupić na miłości, którą żywisz do tego człowieka. Jeśli chcesz kogoś zaatakować skupiasz na nim cały swój gniew. Jeżeli wszystko robisz prawidłowo, w twoich dłoniach gromadzi się zmaterializowana kula światła, którą tylko należy wycelować w osobę, z którą związane jest zaklęcie.
   Z natury jesteśmy istotami bardzo wrażliwymi i bardzo łatwo nas zranić. Szybko poddajemy się uczuciom, które nie zawsze są dobre. Pomyślałam trochę zawstydzona o Malfoy'u.  W sumie nic złego nie zrobił. Krzyknął na mnie. Wielkie mi halo. A że tego dnia towarzyszył mi nieustanny smutek, nie ma się co dziwić, że wzięłam to bardziej do siebie, patrząc na moją naturę. Najgorsze jest to, że łatwo przywiązujemy się do ludzi, co by tłumaczyło moje szybkie zauroczenie się w George'u, czy Draconie. Postanowiłam włączyć swoją ludzką połówkę i czerpać z niej to co najlepsze.
   Leżałam z książką na łóżku, gdy moje przemyślenie przerwała Hermiona..
- Hej! Co czytasz? - zapytała kładąc się koło mnie na łóżku.
- Trochę magicznych stworzeń. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- O! Wróżki? - przeczytała nagłówek - Tego chyba nie przerabiamy. Ale nie dziwię się, że o nich czytasz. Moje ulubione, magiczne stworzenia. Patrz.
Sięgnęła po swoją torbę i wyjęła z niej swój szkicownik. Wręczyła mi go, dumna z siebie.
- No, otwórz! - zachęciła mnie.
Otworzyłam zeszyt, a moim oczom ukazały się idealne rysunki wróżek i skrzydeł, bardzo przypominających moje własne.
- Ojeju... Jakie piękne... - wyszeptałam
- Dziękuję. - odpowiedziała zarumieniona i schowała zeszyt z powrotem do torby.
- Chciałabym kiedyś spotkać prawdziwą wróżkę... - westchnęła.
Nawet nie wiedziała, że jej marzenie w połowie się spełniło. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Ale widzę, że ty chyba od małego tak we wróżki maniaczysz. - powiedziała biorąc z mojego stolika nocnego oprawione zdjęcie. Zerkały na nią trzy uśmiechnięte, przytulone do siebie postacie.
- Kto to? - zapytała z ciekawością
- To... - wskazałam małą, pięcioletnią dziewczynkę - To jestem ja... A obok moja mama i tata...
- Śliczne te skrzydła... - powiedziała Hermiona rozmarzonym głosem - Jak je zrobiłyście? To był bal przebierańców, czy co?
- Tak. - skłamałam - Moja mama była zdolną czarownicą i zrobienie takich skrzydeł nie było dla niej wcale trudne.
- Może by zrobiła takie też dla mnie? - zażartowała brązowooka
- Wiesz, chyba... Nie da rady... Choćby bardzo chciała to... - zacinałam się co wyraz, na wspomnienie swojej rodzicielki.
Pamiętałam bardzo dobrze dzień, w którym zrobiłyśmy sobie to zdjęcie i wcale nie był to bal przebierańców. To były moje urodziny. W ten jeden dzień w roku tata wracał do domu byśmy chociaż ten jeden dzień spędzili jak prawdziwa rodzina. Na to wspomnienie uśmiechnęłam się,a po moim policzku spłynęła jedna łza.
- Czemu? Coś się stało? - zapytał dziewczyna już poważnym tonem
- No, bo... Oni nie żyją.
- Przykro mi... Ja nie chciałam... - zaczęła się tłumaczyć dziewczyna
- Spokojnie, skąd mogłaś wiedzieć. - powiedziałam uśmiechając się do dziewczyny - Nić się nie stało, naprawdę.
Siedziałyśmy chwilkę w milczeniu. Nagle Hermiona uderzyła się dłonią w czoło.
- Zapomniałabym! Dumbledore prosił, żebyś dzisiaj do niego poszła.
- Ok. To ja lecę! - rzuciłam, a wychodząc przytuliłam koleżankę na pożegnanie.
Szłam pustym korytarzem. Wszyscy siedzieli w pokojach wspólnych szykując się do obiadu. Prawie wszyscy. Niedaleko gabinetu, do którego zmierzałam zobaczyłam blond chłopaka. Draco. Stał odwrócony do mnie tyłem trzymając pogniecioną kartkę i patrząc się pusto przez okno. Bez żadnego ostrzeżenie, rzuciłam się na niego.
- Lil... Ale ty... Przecież... Ja... - zaciął się blondyn
- Ty tylko zrobiłeś to co do ciebie należało. Przecież jakbyś na mnie nie krzyknął, to zapewne musiałbyś spędzić ze mną całą noc na korytarzu.
- Och Lil... - odparł tylko i przytulił mnie do siebie
- Ale jest jeszcze coś... - dodał poważnym tonem, chwytając mnie za ramiona i odsuwając od siebie
- Co takiego? - zapytałam patrząc się w jego
- Och, nie rozumiesz?! Jesteś w niebezpieczeństwie! Będzie lepiej jak o sobie zapomnimy... - powiedział odwracając się do mnie tyłem i odchodząc.
- A więc... To koniec? Tak po prostu?
Przystanął na chwilę.
- Nie zależy ci? Bo mnie tak... Draco jesteś wspaniałym przyjacielem... Nie zostawiaj mnie teraz samej...
- Nie jesteś sama. Masz Weasley'a. On lepiej o ciebie zadba niż ja.
Odpowiedział drżącym głosem i odszedł. Oszołomiona stałam jeszcze chwilę w miejscu. Ocknęłam się słysząc miauczenie pani Norris i ruszyłam w kierunku chimery, która strzeże wejścia do gabinetu dyrektora.
- Witam, witam panno Gray. Zapraszam do środka! Cytrynowe dropsy! - powiedziała pani McGonnagall wyrastając nagle z podziemi.
Zaprowadziła mnie do Dumbledore'a i uśmiechając się, otworzyła mi drzwi do gabinetu, a sama została na zewnątrz. Zdziwiło mnie zachowanie nauczycielki. Jakby była czymś mocno podekscytowana. Wzruszyłam ramionami i usiadłam naprzeciwko dyrektora, który zachowywał się podobnie do opiekunki Gryffindoru. Podniosłam jedną brew do góry, ukazując tym samym swoje zdziwienie.
- Dzień dobry! - powiedziałam wesoło, bo humor nauczycieli dosyć mi się udzielił
- Witaj Lily! Jak sobie radzisz? Słyszałem, że zadomowiłaś się u panów Weasley'ów? - zapytał z uśmiechem
- Może troszkę...
- Wspaniale. Dzisiejsze spotkanie chciałbym poświęcić odpowiedziom na twoje pytania i... Jedną dobrą wiadomość, ale to później. - dodał widząc moje pytające spojrzenie.
- Więc... Chciałabym wiedzieć dlaczego nie mogę wejść do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- Musiałem je zaczarować.
Już otwierałam buzię, żeby zadać kolejne pytanie, ale dyrektor uciszył mnie ruchem ręki.
- Zacznę od początku. Jak już ci mówiłem, Lily nigdy nie powinnaś znaleźć się w Slytherinie. Warunkiem bycia w Slytherinie jest czysta krew, a przecież dobrze wiesz, że ty jej nie posiadasz. Stąd nasze podejrzenia o zaczarowaniu tiary przydziału. Uważamy, że w Slytherinie jest ktoś kto mógłby chcieć cie wykorzystać do złych celów. Zakon Feniksa chcąc temu zapobiec postanowił przenieść cię do Gryffindoru. Tak będzie dla ciebie lepiej.
- Dobrze... - zmarszczyłam czoło - Czym jest ten cały Zakon?
- Zakon Feniksa jest to grupa zaufanych czarodziejów, którzy chcą zapobiegać działaniom Voldemorta.
Skrzywiłam się na dźwięk tego imienia.
- Zbieramy informację o jego działaniach i planach, a następnie zapobiegamy im. Przykładem są twoi rodzice. Pani Gray była strażniczką kamienia wskrzeszenia. Znasz tę historię, prawda?
- Tak, ale zawsze myślałam, że to bajeczka dla dzieci.
- To co masz w tym momencie na szyi potwierdza jednak prawdziwość tej opowieści. Twój ojciec by za to jednym z bardziej zdolnych aurorów. Nie mieszkał z wami, żeby was nie narażać na niebezpieczeństwo. Był naprawdę wspaniałym czarodziejem. Do dziś pamiętam jak chodził z waszym zdjęciem w portfelu. - uśmiechnął się na to wspomnienie
- Więc... Otrzymałam dosyć poważne zadanie. Poradzę sobie z obroną kamienia?
- Z pomocą przyjaciół i wiarą w siebie, oczywiście.  
- Dobrze, więc wiem, że jestem w niebezpieczeństwie. Czy wiadomo kto konkretnie w Slytherinie mi zagraża?
- Chodzi o młodego Malfoy'a. Jego ojciec jest śmierciożercą podobnie jak ciotka. To ona zabiła twojego tatę i teraz poluje na ciebie. Nie chciałbym, żebyś zbliżyła się za blisko tej rodziny, bo niebezpieczeństwo może wzrosnąć.
- Rozumiem... - odpowiedziałam skupiona - Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego Zakonu Feniksa. Kto do niego należy? Gdzie się znajduje? Czy ja też mogę?
Na to ostatnie pytanie dyrektor uśmiechnął się.
- Należą do niego zaufani aurorzy, pełnoletni Weasley'owie, kilku nauczycieli ze szkoły, no i ojciec chrzestny Harry'ego - Syriusz Black.
Na to ostatnie zdziwiłam się. Jak to Black? Przecież on jest ścigany przez ministerstwo. Postanowiłam te przemyślenia zachować dla siebie.
- Zabierzemy cię tam na Boże Narodzenie jeśli będziesz chciała. Hermiona, Harry i Weasley'owie dotrzymają ci towarzystwa oczywiście. Co do ostatniego pytania. Niestety Lily, członkami zakonu mogą być tylko pełnoletni czarodzieje.
- Dobrze. A czy ktokolwiek z Zakonu wie o... - ruchem głowy wskazałam na swoje skrzydła.
- Wiedzą ci, którzy powinni wiedzieć. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Już chyba nie... - zamyśliłam się - Chociaż, jest jedna sprawa. Zna pan Arthura, prawda?
- Owszem, znam.
- Więc przy pierwszym spotkaniu zapytał się mnie, czy go znam... Nie wiem co mogło to oznaczać, bo nigdy w życiu go nie widziałam. Czy wie pan o co mogło mu chodzić?
Dumbledore złożył ze sobą dłonie i zamyślił się.
- Jeszcze nie czas... Tak, to stanowczo za wcześnie...
- Ale co jest za wcześnie?
- Nieważne. A teraz dobra wiadomość! - szybko zmienił temat - Lily, chcę ci kogoś przedstawić. Minerwo! Wpuść go!
Do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Miał podarte ciuchy, bliznę na twarzy i niechlujny, kilkudniowy zarost.
- Ale wyrosłaś. - powiedział uśmiechając się
- Czy my się znamy? - zapytałam zdziwiona
- Lily, to jest Remus Lupin. Auror, członek Zakonu i... Twój ojciec chrzestny.
- Ostatni raz widziałem cię gdy miałaś 7 lat. Po śmierci twojej mamy zabroniono mi spotkań z tobą.
Wtedy go poznałam. Przypomniałam sobie ten uśmiech, te oczy. Właśnie okazało się że istnieje ktoś, kto może mnie wybawić od sierocińca.
- Ja... Czy to znaczy, że... Nie wrócę do domu dziecka? - zapytałam z nadzieją w głosie
- Cóż... Jeżeli tylko zechcesz, to... - nieśmiało zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
Rzuciłam mu się na szyję z piskiem radości.
- Pewnie, że chcę!
Zdziwiony tak szybko podjętą decyzją, tylko odwzajemnił uścisk.
- To wszystko Lily. Możesz już wracać do pokoju. - przerwał  dyrektor
Popatrzyłam się smutno na Remusa.
- Spokojnie, zobaczymy się na święta. - pocieszył mnie i jeszcze przytulił na pożegnanie
- Do widzenia! - krzyknęłam i wyszłam na pusty korytarz.
W podskokach udałam się w stronę wieży Gryffindoru. Po drodze, w łazience koło klasy od transmutacji usłyszałam płacz dziecka. Weszłam ostrożnie do środka i zobaczyłam pierwszoroczną uczennicę, trzymającą się kurczowo za rękę.
- Co się stało? - zapytałam natychmiast podbiegając do roztrzęsionej dziewczynki.
Bez słowa pokazała mi drżącą rękę, a po jej policzku spłynęły kolejne łzy. Na ten widok zakryłam sobie usta dłonią, powstrzymując się od krzyku. W skórze dziewczynki widniał krwawy napis: Będę słuchała poleceń nauczyciela. Kropelki czerwonej cieczy spływały nadal z jej rączki i tworzyły szkarłatną kałużę na podłodze. Natychmiast zamoczyłam kawałek koszulki George'a, którą dalej miałam na sobie w zimnej wodzie i oczyściłam ranę.
- Au! - pisnęła dziewczynka, kiedy materiał zetknął się z napisem.
- Spokojnie, już. Wszystko będzie dobrze. - mówiłam siadając z dziewczynką na podłodze i sadzając ją sobie na kolanach, żeby było jej wygodniej.
- Co się stało? Kto ci to zrobił? - zapytałam, ale mała, blond włosa dziewczynka tylko schowała swoją zapłakaną twarz w moje ramię. Przytuliłam ją do siebie i spojrzałam na jej mundurek. Gryffindor. Kiedy trochę się uspokoiła, wzięłam ją na ręce i zaniosłam do Pokoju Wspólnego.
- Mimbulus mimbletonia. - wydyszałam do portretu Grubej Damy i weszłam do środka.
Położyłam delikatnie dziewczynkę na sofie.
- O, tu jesteś Lily! Kiedy oddasz mi moją... - urwał George w połowie zdania - Co się stało?
- Znalazłam ją płaczącą w toalecie. Zobacz na jej rączkę.
Chłopak ujął delikatnie dłoń małej, a gdy zobaczył szkarłatny napis, syknął cicho.
- Biedna... Musiała podpaść Umbridge...
- Wielkiej Inkwizytor Hogwartu? Ale... Jak to? - zdziwiłam się
- Tak właśnie wyglądają u niej szlabany. Wiem, bo już jeden zarobiłem razem z Freddiem.
Pokazał mi już w części zabliźniony, ale nadal widoczny napis: Nie będę handlował produktami Weasley'ów. Wstałam i popatrzyłam pusto w przestrzeń.
- Jutro mam u niej szlaban. - powiedziałam cicho i złapałam się za nadgarstek lewej ręki.
Chłopak podszedł do mnie i objął ramieniem.
- Może pójdę po ciebie? Tak w razie czego?
Potrząsnęłam głową.
- Już wystarczająco dużo dla mnie zrobiłeś. Dziękuję. - szepnęłam.
Nagle usłyszałam głośne chrząknięcie.
- A więc to tym się zajmujesz, kiedy nie chodzisz na treningi?! George! - krzyknęła Angelina Johnson, patrząc na nas z ukosa.
- O cholera! Przepraszam! Na śmierć zapomniałem! - zaczął się usprawiedliwiać i zaraz ruszył za dziewczyną. Przed wyjściem, posłał mi jeszcze jeden tajemniczy uśmiech i wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Lily, a może wpadłabyś na trening? - wypalił nagle
- Och,  George to miło z twojej strony, ale... Ja nie umiem.. Nie znam się... - zaczęłam się plątać.
 Dziewczyno ogarnij się! Taka szansa może się już nie powtórzyć! - skarciłam się w duchu.
- No więc?
- Zgoda! Tylko się przebiorę! - krzyknęłam i poleciałam do swojego dormitorium.
Chłopak patrzył się jeszcze chwilę za mną. Co za dziewczyna. - westchnął w duchu i biegiem popędził na boisko.

Ta kolejna część rozdziału (postanowiłam, że będą trzy XD) jest dedykowana Taxygal, dzięki której Lily wzięła się w garść. Dziękuję za wszystkie twoje komentarze i postawienie Lil do pionu :3
To chyba mój najdłuższy rozdział w dziejach XD  Jak widzicie trochę się powyjaśniało chociaż nie do końca, bo pamiętajcie, że Lily książki czytać nie skończyła ;)
Ważne jest dla mnie Wasze zdanie, więc komentarze (jak zwykle :o) bardzo mile widziane :3
Dziękuję, że jesteście.
Inspiracją do tekstu była piosenka Eda Sheerana - Drunk :D

środa, 19 lutego 2014

ROZDZIAŁ VI

     -Gray! Nie denerwuj mnie! Wiesz dobrze, że nie masz szans!- krzyknęła niewysoka kobieta o jasnej cerze i ciemnych, kręconych włosach. W jej oczach odbijał się blask księżyca. Patrzyła z wściekłością na wijącego się przed sobą z bólu mężczyznę.
-A ty wiesz, że ci nie powiem gdzie to jest...- powiedział cicho mężczyzna i zaśmiał się, co wyprowadziło czarownicę z równowagi.
-Cruccio!- krzyknęła tracąc resztki cierpliwości. Mężczyzna głośno zawył z bólu. Skulił się i leżał bez znaku życia.
-Zabij go Bella. On nic nie powie.- usłyszała za sobą syk.
-Avada kedawra!
Błysnęło zielone światło. Bellatrix była zła na siebie, że nie udało jej się wykonać zadania, które powierzył jej pan. Nie mówiąc nic teleportowała się do swojej kryjówki i udała się na spoczynek wcale nie przejmując się tym, że właśnie zabiła człowieka.


***
Było dosyć późno. Na niebie świecił księżyc. Lily siedziała przy oknie wpatrując się w głębię Zakazanego Lasu. Miał w sobie jakiś urok. Wszyscy się go bali a ona jako jedyna nie miała problemów z wejściem do niego i spacerowania bez końca. Nigdy nie spotkała żadnego niepokojącego stworzenia. Wręcz przeciwnie. Lubiła tam przebywać. Czuła się bezpiecznie wśród otaczających ją drzew.
-Lily. Dyrektor chce żebyś do niego poszła.- usłyszała za sobą zimny głos Snape'a.
-Coś się stało profesorze?- spytała zdziwiona dziewczyna.
-Nie wiem, po prostu masz do niego pójść.- odpowiedział zniecierpliwiony. Wstała niechętnie i ruszyła za nauczycielem. Korytarze były delikatnie oświetlone starymi, ciężkimi pochodniami. Zatrzymali się przed sporym posągiem. Snape mruknął coś pod nosem i ruszył do przodu. Niebawem znaleźli się w gabinecie dyrektora. Albus z bardzo poważną miną siedział w swoim fotelu. Gestem ręki pokazał Lily miejsce przed biurkiem.
-Możesz nas zostawić Severusie?- zapytał dyrektor. Snape, jakby smutny opuścił gabinet.
-Coś się stało? Panie dyrektorze ja nic nie zrobiłam..- pospiesznie tłumaczyła się dziewczyna
-Skąd Lily. Tu nie chodzi o ciebie. To znaczy chodzi o ciebie, ale nie w takim sensie. Lily... Twój ojciec został zamordowany. Zostawił ci tą kopertę.- powiedział Albus z ciężkim sercem i odwrócił głowę na bok. Dziewczyna zakryła usta ręką i zaczęła szybciej oddychać. W jej oczach pojawiły się łzy.
-Co? To niemożliwe..- wyszeptała
-Lily, spokojnie.- Wstał dyrektor, podchodząc do uczennicy, ale ta wstała popatrzyła mu głęboko w oczy i powtórzyła cicho:
- Niemożliwe... Jak pan może...
-Proszę Lily spróbuj się uspokoić.
-Nie! Nie...- powiedziała, wzięła kopertę i wybiegła z płaczem na ciemny, pusty korytarz. Czuła kłucie w klatce piersiowej, ale mimo to nie zatrzymywała się. Została zupełnie sama. Wokół nie było nikogo. Tylko ona i ciemność. Nawet nie zauważyła kiedy znalazła się poza zamkiem. Bez namysłu wbiegła do lasu kurczowo trzymając list- ostatnie co pozostało po jej tacie. Szybko znalazła swoje ukochane drzewo na pustej polance. Zaczął padać deszcz. Usiadła i otworzyła kopertę trzęsącymi się dłońmi.

Kochana Lily!

     To mój ostatni list do Ciebie. Mam nadzieję, że go otrzymasz, bo jak wiesz w ministerstwie dzieją się dziwne rzeczy. Żałuję. Żałuję, że mnie nie było gdy mnie potrzebowałaś, kiedy stawiałaś pierwsze kroki, gdy pierwszy raz powiedziałaś słowo ,,tata'' ale najbardziej żałuję, że nie będę miał tego szczęścia by nadrobić wszystkie stracone dni. 
     Chcę abyś wiedziała, że nie zrobiłem tych wszystkich rzeczy nie dlatego, że Cię nie kocham. Jestem od dawna członkiem Zakonu Feniksa. Albus Ci wszystko wyjaśni. Twoja mama nie umarła przypadkiem. Była strażniczką ważnej rzeczy. Kamienia wskrzeszenia. Pamiętasz jej wisiorek? Właśnie tam jest on ukryty. Teraz to Ty jesteś za niego odpowiedzialna. Oprócz naszyjnika przesyłam Ci kluczyk do naszej skrytki w banku Gringotta. Musisz się pilnować jak nigdy dotąd. Zło czai się wszędzie. Prawdopodobnie przez swoją głupotę nie ma mnie teraz przy Tobie.
     Nie mam dużo czasu. Muszę już kończyć. Z wielkim bólem serca piszę ostatnie słowa do Ciebie. Kocham Cię. Zawsze Cię kochałem. Pamiętaj, nawet jeśli mnie nie widzisz, zawsze jestem blisko.

Gregory Gray

     Lily sięgnęła do koperty i wyciągnęła z niej śliczny naszyjnik. Założyła go sobie na szyję, a kluczyk włożyła do kieszeni. Wsadziła wisiorek za koszulkę, która zaczęła jej ściśle przylegać do ciała od deszczu. Wtuliła się w drzewo i płakała. 
***
     Obudziłam się w zupełnie nieznanym mi miejscu. W ręku nadal trzymałam kopertę. Nerwowo sprawdziłam, czy naszyjnik nadal znajduje się na mojej szyi. Namacałam cieniutki łańcuszek i odetchnęłam z ulgą. Włosy miałam mocno rozczochrane, czułam brud na swojej twarzy i rękach. Koszulka nadal się do mnie lepiła. Rozejrzałam się i z przerażeniem odkryłam, że patrzy na mnie jakiś chłopak. Był może rok, góra dwa lata ode mnie starszy. Wstałam jak oparzona i chciałam uciekać ale ten szybko do mnie podbiegł i złapał za rękę. Jego skóra była nienaturalnie delikatna, a zza jego pleców wystawały skrzydła. Dokładnie takie same jak moje. Przypatrzyłam się jego twarzy. Miał mocno zielone oczy i dość długie, ciemne włosy. 
-Nie uciekaj.- powiedział spokojnym głosem.- Jesteś wśród swoich.
-Jak to wśród swoich?
-Gdybyś nie była jedną z nas już dawno byś nie żyła. Las jest niebezpieczny. Pomyśl ile razy tu byłaś i jakimś cudem wyszłaś cało? Bo ja ich naliczyłem chyba ze trzy..
-Śledzisz mnie?- zapytałam patrząc podejrzliwie na chłopaka.
-Nie... To nie tak, że od razu śledzę... To znaczy śledzę ale nie dlatego, że chcę ci coś zrobić, tylko dlatego, że to moje zadanie.
-Jak to twoje zadanie?- zadawałam dalej pytania nie rozumiejąc niczego. 
-Wiesz, chyba będzie najlepiej jak zabiorę cię do królowej.
-Jakiej królowej?
-Królowej wróżek oczywiście.
Wróżek? To wszystko było coraz bardziej pokręcone. 
-A i nie musisz się krępować. Możesz zdjąć tą chustkę i rozwinąć skrzydła. Nie lubią być ściśnięte. 
Posłuchałam chłopaka i rozwiązałam chustkę na mojej talii. Faktycznie po chwili poczułam się lepiej. Nie wiedziałam dlaczego ruszyłam za obcym chłopakiem.
-A tak w ogóle to nazywam się Arthur.- Już miałam otworzyć usta żeby się przedstawić ale chłopak był szybszy.- Nie musisz mi się przedstawiać. Lily Gray.
-Skąd wiedziałeś?- zapytałam- Przecież nawet mnie nie znasz. 
-Mylisz się Lily. Wiem o tobie więcej niż ci się wydaje.
Postanowiłam się już o nic nie pytać. To wszystko było tak strasznie dziwne i tajemnicze. Szliśmy dosyć długo. Po jakiejś pół godzinie zobaczyłam coś jakby domki zrobione z drewna. Ale nie wyglądały odstraszająco. Były bardzo estetycznie i elegancko wykonane. Widok jak z bajki. Patrzyłam jak zaczarowana na ludzi, a raczej wróżki dookoła mnie. Wyglądali tak samo jak ja, poruszali się tak samo jak ja. Lecz nie wiadomo czemu, wszyscy się na mnie gapili. Przerywali wszystko co robili i wodzili za mną wzrokiem. Czułam się trochę nieswojo. Chyba zbliżaliśmy się do centrum osad, bo ludzie i domy pojawiały się coraz częściej. Nagle zza wzgórza mym oczom pojawił się zamek. Piękny murowany zamek. Otworzyłam oczy szeroko. Zastanawiałam się jak to jest możliwe, że nie widać go z wieży astronomicznej Hogwartu. Przecież był taki wielki i oświetlony, że niemożliwym wydawałoby się nie zobaczenie go z tak wysoka. Arthur zamienił parę zdań ze strażą stojącą przy drzwiach. Popatrzyłam na ubiór wróżek, których nadal było widać z daleka. Ja miałam na sobie brudną od błota szarą bokserkę, dżinsowe, jasne rurki i czerwone trampki. Wróżkowe kobiety nosiły sukienki z lejącego się materiału, najczęściej w odcieniach fioletu i zieleni i raczej chodziły boso. Włosy miały spięte w luźne koki lub po prostu rozpuszczone, opadające na ramiona. Mężczyźni natomiast odziani byli w skórzane kostiumy i wyższe skórzane buty. Włosy najczęściej sięgały im do ramion.
-Lily! Halo tu ziemia!- usłyszałam nad sobą głos Arthura.- Zasnęłaś czy co?
-Nie, nie no coś ty.
-No to chodź. Królowa na nas czeka.
Poczułam kłucie w żołądku. Właśnie miałam się spotkać z królową mojej rasy. Dowiedzieć się wszystkiego o tym kim jestem. Ruszyłam do przodu. Zamek był po prostu oszałamiający. Wszędzie rosły kwiaty a ściany były pokryte bluszczem. W powietrzu było czuć wilgoć, ale to dobrze. Na kamiennych ścianach rozwieszone były obrazy, lecz takie jak w mugolskim świecie- nie ruszały się. Wszystkie przedstawiały rodzinę królewską (wywnioskowałam to po elegancji i szyku oraz dostojności). Pochodnie rozświetlały ładnie wnętrze. Podłoga była wyścielona dywanem z miękkiej tkaniny. Strop był bardzo wysoki a okna częściowo zasłaniały zasłony do podłogi, przez które delikatnie przebijało się światło słońca. To było coś pięknego. Arthur zatrzymał się a ja wpatrzona w jeden obraz, wpadłam na niego.
-Uch. Wybacz. Zagapiłam się. - zmieszałam się.
-Nic się nie stało.- powiedział z uśmiechem i otworzył mi drzwi do komnaty. Zobaczyłam przed sobą postać siedzącą na eleganckim krześle. Była to kobieta, ale zupełnie inna niż wszystkie. Miała na sobie delikatną, srebrną sukienkę, sięgającą do ziemi i srebrne pantofelki. Jej skóra była bardzo blada, co pięknie komponowało się z jej włosami koloru słońca. Uwieńczeniem wszystkiego była piękna złota korona wysadzana drobnymi, czerwonymi kamyczkami. Popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi, dużymi oczyma i uśmiechnęła się krwisto czerwonymi ustami. Nie wiedziałam jak się zachować, więc nerwowo dygnęłam.
-Nie bój się Lily. Chodź usiądź koło mnie.
Podeszłam niepewnie i usiadłam na krześle naprzeciwko królowej.
-Więc, co cię do nas sprowadza?
-Ja w sumie sama nie wiem... Bo wczoraj...- przypomniałam sobie wydarzenia z minionego dnia. Zamknęłam oczy i poczułam łzy pod swoimi powiekami ale udało mi się je powstrzymać. Przełknęłam nerwowo ślinę i mówiłam dalej.- Mój tata został zamordowany.
Królowa przyjęła to z wielką powagą.
-Tak mi przykro Lily. Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem. Wierzę, że sobie z tym poradzisz. Wiedz, że zawsze masz w nas wsparcie. My wróżki jesteśmy jedną, wielką rodziną. A czy twój tata wspominał ci coś o mamie?
Zdziwiłam się skąd ona to wszystko wie. Jakby przeczytała książkę z moim życiorysem.
-Tak... Ale skąd pani...?
-Oj Lily. Chyba zauważyłaś, że sporo osób cię zna. Twoja matka była jedną z najbardziej uzdolnionych strażniczek. To ona dostała misję opieki nad kamieniem wskrzeszenia. Wszyscy ją znali, a że jesteś jej córką, ciebie też znają. Arthur został twoim opiekunem odkąd znalazłaś się w Hogwarcie.
-Nikt mi nigdy o tym nie mówił.
-Teraz już wiesz. Masz jakieś pytania?
-I to całą masę! Dlaczego dopiero teraz się o tym wszystkim dowiaduje? Mogłam umrzeć pijąc durny alkohol. Gdyby nie fakt, że jestem w Hogwarcie już dawno bym nie żyła.- powiedziałam z lekkim wyrzutem.
-Masz rację. Jednak to nie była nasza decyzja. Po śmierci twojej matki prosiliśmy twojego ojca, żeby przywiózł cię tutaj, jednak stwierdził, że to zbyt niebezpieczne.Śmierciożercy mogliby się o tobie dowiedzieć i wziąć cię jako zakładniczkę i nie wiadomo co by się wtedy stało.
-Ale czemu ktoś miałby mnie porywać? Nie rozumiem.
-Czarnemu Panowi zależy na nas. Przed jego zniknięciem długo próbował nas zwerbować na swoją stronę, jednak my pozostaliśmy wierni Dumbledorowi. Ze wszystkimi insygniami śmierci byłby na tyle silny, że wszyscy mugole i mieszańcy na pewno by umarli.
-Ale już go nie ma. Przecież zginął.
Królowa popatrzyła na mnie smutno.
-Niestety nie. Lily śmierć twoich rodziców nie była przypadkowa. Teraz na tobie spoczywa odpowiedzialność za bezpieczeństwo kamienia wskrzeszenia.
-Ale ja nie potrafię... Nie umiem...- powiedziałam. Czułam bezsilność. która ogarniała mnie coraz bardziej. Osaczała ze wszystkich stron.- Królowo. Zostałam sama na tym świecie, nie mam nikogo bliskiego i jeszcze mam się zajmować bezpieczeństwem magicznego świata?
-Nigdy nie jesteś sama. Zawsze jest przy tobie ktoś z królestwa wróżek. Może ich nie widzisz, ale tak jest. Nie przejmuj się tym teraz. Tutaj nic ci nie zagraża. Jeżeli chcesz poproszę Arthura, żeby odprowadził cię do szkoły. Chyba, że wolisz zostać tutaj.
-Nie dziękuję, wolę wrócić.
-Dobrze, ale chcę żebyś jeszcze kiedyś nas odwiedziła. Pamiętaj, że w lesie jesteś zawsze mile widziana. Arthur! Zaprowadź proszę Lily z powrotem do szkoły.
- Tak jest, wasza wysokość!

***
     Szliśmy cicho przez ciemny las. Kiedy znaleźliśmy się na jego skraju Arthur zatrzymał się a ja poszłam dalej. Nie zdążyłam zrobić dwóch kroków, kiedy chłopak chwycił mnie za rękę.
-Lil, słuchaj... Ty mnie naprawdę nie pamiętasz?
Popatrzyłam ze zdziwieniem na chłopaka.
-Nie. A powinnam?
-Cóż, niestety nie mnie o tym decydować. Ale ani trochę nie wydaję ci się znajomy? Tak chociaż odrobinkę?- zapytał z nadzieją w głosie.
 -Przykro mi, ale nie. 
Zobaczyłam jak chłopak nerwowo przeciera oko, chcąc zasłonić pojedynczą łzę spływającą po policzku.
-Wybacz. Ja po prostu myślałem... Nieważne...Trafisz już dalej sama?
-Tak, jasne.
-Lily? Możesz mi coś obiecać? Przyjdziesz tu jutro? Błagam. Jest już późno a ja muszę z tobą porozmawiać. Stęskniłem się za tobą.- powiedział i nieśmiało pogłaskał mój policzek.  
-Dobrze, obiecuję, że przyjdę.- odpowiedziałam łapiąc go za rękę.
-Uważaj a siebie. Do jutra.
Chłopak odwrócił się i zniknął w gęstym lesie.Odgarnęłam poplątane włosy na bok i dotknęłam policzka w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się dłoń chłopaka. Całą drogę powrotną zastanawiałam się o co mogło mu chodzić. Skąd miałabym go znać? Nigdy wcześniej go nie spotkałam. To wszystko było bardzo dziwne.

    Bardzo przepraszam za zamieszanie, ale jakimś cudem mój szósty rozdział się usunął ;-; magia XD Pół godziny w nerwach ale udało mi się odzyskać jakimś cudem kopię, a dla nowych czytelników musi być pełna historia :) Jeszcze raz przepraszam za zamieszanie i życzę dobranox :3

piątek, 14 lutego 2014

Walentynkowa miniaturka :D

 Razem z Olciak, wspólnymi siłami napisałyśmy tak słodką miniaturkę, że się chyba zakochałam XD Zapraszam :)



Nadchodził przez wszystkich oczekiwany bal przebierańców. Prawie wszystkich. W Norze, w swoim pokoju siedziała skulona, rudowłosa dziewczynka, tuląca swojego ukochanego misia. Przeżył z nią cztery lata magicznego życia i był dla niej jedynym przyjacielem. Nazajutrz miała być przebrana za Amatę z 'Fontanny Szczęśliwego Losu'. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wygląd kostiumu. Ułożyła się wygodnie w łóżeczku, żeby już o tym nie myśleć i ostatni raz popatrzyła przed snem na swoją koszmarną sukienkę, którą mama zdobyła w jednym ze sklepów z używaną odzieżą. Był podarty w kilku miejscach, miał smutny, szary kolor i widoczne, czerwone plamy po soku. Nie prezentował się najlepiej ale przecież na nic innego nie było stać jej rodziców.  Zacisnęła mocno powieki i zasnęła, a smutek i wstyd towarzyszył jej całą noc.
W pokoju, zielonym pokoju pewnego ciemnoskórego chłopca był całkiem spory bałagan. Wszystko przez dzisiejsze wydarzenie. Blaise był zawiedzony. Chciał ubrać kostium diabła, ale jego matka stwierdziła, że nie przystoi to czystokrwistemu arystokracie ubierać się jak jakiś mugolski demon. On oczywiście już pokazał się w przebraniu swemu najlepszemu przyjacielowi, ale ten zgadzał się z jego matką.
-Ależ ten kostium jest piękny, Bleisiku
-Będziesz w tym wyglądać godnie -  mówił Draco.
W końcu chłopczyk dał się przekonać i zgodził się na nowiuśki kostium Barona Pechowca


Słońce świeciło delikatnie i obudziło czteroletnią Ginny. Z misiem i sukienką w ręce udała się do łazienki i ubrała się na dzisiejsze wydarzenie. Ze spuszczoną głową zeszła do kuchni i zjadła drobne śniadanie. Tak naprawdę w ogóle nie była głodna i tak naprawdę w ogóle nie chciała iść do przedszkola. Jednak to nie do niej należał wybór. Wiedziała już co ją będzie dzisiaj czekało. Pogardliwe spojrzenia, złośliwe komentarze... Tak samo jak rok temu. Nieunikniony koszmar dzieciństwa.
- Szybciej Ginny, bo się spóźnimy!
- Dobrze mamo...
Założyła swoje pozdzierane na czubkach buciki i podrapany płaszczyk i posłusznie poszła z mamą i braćmi, tylko po to, by stać się pośmiewiskiem.
Już w przedszkolu Blaise, niezbyt szczęśliwy, ale pocieszany przez Smoka, odganiał się od młodszej panny Greengrass. Ta już w tak młodym wieku nie umiała się ubrać i zachować, a wiek był tylko zaletą. Dzieci bezpośredniość miały wrodzoną. Oczywiście było mu też strasznie niewygodnie. Błyszcząca stalowa zbroja i ciężki miecz to na pewno nie strój dla ruchliwego berbecia. Tak Malfoy, który arystokrację miał we krwi mógł chodzić w niewygodnych kryzach, ale on?  Ruchliwość to jego brat a ciekawość siostra rodzona. Nie potrafił usiedzieć w miejscu. Gdy tak rozglądał się za ustronnym kątem na zrzucenie ubiory jego wzrok przyciągnęła rudowłosa istotka  przy wyjściu. Oczywiście wiedział kto to jest.
Smutna Ginny Wpatrywała się niepewnie w deszczowe niebo na dworze. Łzy spływały jej po piegowatych policzkach. Trzymała w ręku swojego jedynego przyjaciela. Nagle podeszli do niej Crabbe i Goyle śmiejąc się głupkowato, jak zwykle.
- Hej, zobacz!
- Mała ruda ze swoim ukochanym misiem!
Popatrzyli się na siebie porozumiewawczo i rzucili się na dziewczynkę, wyrywając jej maskotkę z małych rączek.
Mała nie mogąc nic zrobić, usiadła w kącie i schowała twarz w dłonie. Nikt jej nie pomoże. Kogo mogłaby obchodzić jakaś Weasley'ówna?
- Co robi tu sama taka ślicznotka?
Blaise był autentycznie zainteresowany. Z tego co słyszał to ta mała miała całkiem niezły temperament. Rudowłosa otarła łzy z policzków i popatrzyła w stronę ciemnoskórego chłopca.
- A co to może obchodzić takiego wysoko postawionego czarodzieja jak ty?




- No wiesz wiewióreczko. Skoro zapytałem to jestem zainteresowany. Poza ty ty akurat nie często płaczesz. Coś poważnego?
- Bo, bo... Oni zabrali mojego misia. - powiedziała dziewczynka i wybuchła nieopanowanym płaczem.
Blaise nie wiedział co robić. Nie miał rodzeństwa a tym bardziej jakiejś dziewczyny więc po prostu ją przytulił i czekał aż będzie zdolna powiedzieć coś więcej. - Kto ci zabrał tego misia?



- C-c-crabe i Gggoyle. - wyjąkała i wtuliła się w kolegę.
-Dobrze, zaraz to załatwię i odzyskasz swego misia. A teraz poczekaj tu chwilkę. DRACO! Przypilnuj tej tu młodej damy.

Pięciolatek nie czekając ani chwili poszedł do osiłków i ... Po prostu im przyłożył, a na odchodnego dodał. -I nie ważcie się ze mną zadzierać.
Następnie podszedł do dziewczynki i oddał jej własność

- Dziękuję - powiedziała Ginny i przytuliła delikatnie swojego ukochanego misia. Stała chwilę niepewna po czym wspięła się na paluszki i dała chłopakowi buziaka w policzek.
Puszek okruszek, puszek kłebuszek.
Bardzo go lubię przyznać to muszę.

- O to moja ulubiona piosenka! - krzyknęła dziewczynka

Zmieszany chłopak nie wiedział co robić. W końcu postawił na swój urok i wrodzony dowcip. -Czy piękna Amata zatańczy ze mną?
 I ucałował jej dłoń.
Weasley'ówna zarumieniła się i podała chłopakowi drugą rękę i ignorując wszystkie zdziwione spojrzenia zatańczyła do swojej ulubionej piosenki.
Przerażony Draco stał jak zamurowany. Jak jego najlepszy przyjaciel mógł zrobić coś takiego??? W końcu wyszeptał zrezygnowany

-Para stulecia. Wiewióra i Diabeł
I wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

Mam nadzieję, że się podobało :) Życzę wszystkim udanych walentynek! :3 Za tydzień nowy rozdział ;)

niedziela, 9 lutego 2014

ROZDZIAŁ IX część 1

     W Pokoju Wspólnym Gryffonów zapadła cisza. Oczy wszystkich były zwrócone w stronę Lily. Profesor McGonnagall posłała uczniom ostre spojrzenie i wskazała oczami wymownie na dziewczynę. Jak na zawołanie w pokoju rozległy się oklaski i okrzyki radości, a Lily - rozpłakała się i nie zważając na nic pobiegła do lochów. Powiedziała hasło dławiąc się własnymi łzami. Ściana rozsunęła się. Dziewczyna chciała wbiec do pomieszczenia, które jeszcze dziś rano było jej domem ale gdy była o krok od celu jakaś niewidzialna siła odrzuciła ją do tyłu z taką siłą, że wylądowała twarzą na podłodze.
- Lily? Co się stało? - usłyszała znajomy głos
- Draco... Ja nie mogę przejść przez ścianę...
- Jak to? - zapytał zdziwiony i pomógł dziewczynie wstać
- Och Draco, oni mnie przenieśli!
- Kto? Gdzie? Jak?
- No dyrektor, do Gryffindoru. - mówiła szlochając
- Chodź, spróbujemy jeszcze raz.
Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę wejścia, lecz znowu napotkali na swojej drodze niewidzialną ścianę, która doskonale pełniła swoje zadanie. Draco się nie poddawał i ciągnął dziewczynę za ręke coraz mocniej.
- Aua! Draco! To boli! - krzyknęła wyrywając się z jego uścisku i rozpływając się w potoku łez. Chłopak natychmiast ją przytulił i ręką przeczesywał jej włosy.
- Spokojnie... Wymyślimy coś... - mówił kołysząc się z nią delikatnie na boki.
- Ja nie chcę tam być. Chcę być tutaj z wami. - powiedziała wycierając łzy w koszulę Malfoya i mnąc nerwowo jego marynarkę na plecach.
- Och tutaj jesteś! - usłyszeli nagle głos Minerwy. Podbiegła do nich i próbowała wyciągnąć nadal łkającą Lily z objęć blondyna, co wcale nie było łatwe, bo dziewczyna się wierciła i nie zwalniała uścisku z toru chłopaka. Nie dała rady.
- Pani profesor, może ja ją zaprowadzę? - zaproponował Malfoy obejmując dziewczynę ramieniem.
- Zgoda. - odpowiedziała niechętnie i odeszła do swojego gabinetu.
- Chodź Lily, no powolutku. - rzekł do Gryffonki i poprowadził ją w stronę nowego domu. Uspokoiła się po kilku piętrach, lecz gdy tylko zobaczyła zbliżający się portret Grubej Damy jeszcze mocniej przylgnęła do chłopaka. Nagle obraz otworzył się i w jego miejscu pojawił się George.
- Co tu robisz Weasley? - syknął Draco
- No wiesz, ty jej raczej tu nie wprowadzisz. - odparł kpiąco starszy rudzielec. Blondyn doskonale wiedział, że chłopak ma rację.
- Lily? Pójdziesz teraz z nim...
- Ale ja nie chcę! Wracam z tobą do lochów! Ja... - dziewczyna zaczęła protestować
- Lily nie wrócisz tam rozumiesz? Nie możesz już wejść do pokoju wspólnego.Nie jesteś już Ślizgonką! - krzyknął chłopak nie panując nad emocjami. Lil odsunęła się od niego przestraszona. Patrząc na niego zawiedzionym spojrzeniem wywoływała w nim poczucie winy. Jednak on pozostał poważny. Odwróciła się i zniknęła w dziurze w ścianie.
- Brawo! Gratulacje! Wygrał pan konkurs na najbardziej delikatnego mężczyznę w szkole. - powiedział George potrząsając ręką blondyna i odszedł do swojego dormitorium.
Draco dobrze wiedział, że zranił dziewczynę ale wiedział też, że gdyby dał jej nadzieję zraniłby ją jeszcze bardziej. Zły i smutny zarazem, wrócił do swojego dormitorium i nie odpowiadając na niczyje pytania poszedł spać. Pod jego poduszką leżał list. List, który wyjaśniłby wszystkim jego dzisiejsze pożegnanie.

Drogi Draco!
    
   Twoja ciotka już jest w domu. Nie udało jej się wyciągnąć żadnej informacji od tego całego Grey'a. Naszą jedyną nadzieją jest jego córka, niestety nikt ze śmierciożerców nie wie gdzie się teraz znajduje. Jeżeli nie dostaniemy kamienia wskrzeszenia, Czarny pan będzie naprawdę zły. Nie wiemy co robić. Pilnuj się.

Twoi kochający rodzice

*   *   *

   Dziewczyna rzuciła się na sofę w pustym ciemnym pokoju wspólnym Gryffonów. Nic już nie rozumiała. Cały świat w tym roku wali jej się na głowę. Najpierw śmierć ojca, przeniesienie teraz zachowanie Draco. Była tak zmęczona, że natychmiast zasnęła. 
   George podszedł do niej powoli i dotknął jej czoła. Była mocno ciepła. Stanowczo za ciepła. Twarz miała całą czerwoną od płaczu, a jej włosy były potargane na wszystkie strony. Kucnął przy niej i westchnął cicho. 
- Lily? - powiedział cicho próbując ją obudzić. Bez skutków.
Po dłuższej chwili zastanowienia wziął dziewczynę na ręce i zaniósł do swojego dormitorium, które dzielił z bratem i Lee Jordanem. Było za późno na chodzenie po szkole, a do pokoju dziewczyn nie miał wstępu. 
- Georgie, gdzieś ty się podziewał? - zapytał jego brat, Fred ziewając. 
Po chwili zobaczył, że bliźniak nie jest sam.
- Kto to jest? - spytał przyglądając się bratu układającego dziewczynę w swoim łóżku.
- A więc jest to Lily Grey, nowa Gryffonka przeniesiona do nas ze Slytherinu, podle potraktowana przez fretkę, nie mającą dzisiaj gdzie spać. 
- Dlatego odstępujesz jej teraz swoje łóżko, a sam będziesz spał na podłodze? George, jakie to szlachetne. 
- Daj spokój. Dużo dzisiaj przeszła. Nie będę jej teraz targać po szkole.
-No fakt... I co? Będzie spać w ubraniu? 
- A co? Myślisz, że będę ją przebierał? - zapytał ze śmiechem George
- No nie wiem. Chyba jesteś do tego zdolny. 
- Oj Freddie, Freddie... Lepiej weź jakąś szmatkę i ją namocz zimną wodą. Jest strasznie rozpalona.
Fred przewrócił oczami ale zrobił to o co poprosił go brat. Bliźniak oczyścił twarz dziewczyny i przykrył kołdrą. 
- A teraz trzeba ci wykombinować miejsce do spania. 
- A gdzie Lee? 
- O w sumie poszedł spać do chłopaków. Możesz chyba zająć jego łóżko. Raczej się nie obrazi. 
- Dobra lecę się ogarnąć.
George chwycił swoją koszulkę i bokserki i poszedł do łazienki. Wziął szybki prysznic i umył zęby. Zanim położył się spać podszedł do śpiącej dziewczyny i dotknął jej czoła. Dalej była ciepła, na szczęście trochę mniej niż poprzednio. 

*   *   *

    Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez duże okno. Nie był to mój pokój ani moje lokatorki. Na jednym łóżku spał Fred a na drugim George. Pościel pachnęła męskim żelem pod prysznic. Usiadłam na łóżku rozglądając się dookoła. Po kątach porozwalane były bombonierki, sztuczne ognie i inne bliżej niezidentyfikowane obiekty. Nie wiedziałam co robić. Była niedziela więc raczej nie musiałam iść na zajęcia, a nie chciałam też budzić bliźniaków. Położyłam się więc, przykryłam kołdrą i leżałam tak, wdychając miły zapach, który skądś znałam. Po jakiejś godzinie jeden z braci poruszył się. Za chwilę to samo zrobił drugi. Jak na zawołanie obaj otworzyli oczy i w jednym momencie usiedli na łóżku. To był taki słodki widok, którego chyba nigdy nie zapomnę. 
- O, Lily. Nie śpisz już? - zapytał leżący bliżej mnie Fred. 
- Chyba nie. - odpowiedziałam przeciągając się. - Boże, dam wszystko za prysznic!
- Proszę bardzo, łazienka po lewej! - odparł George wskazując ręką drzwi. 
- Ale... Ja nie mam ani ręcznika, ani żelu, ani rzeczy do przebrania.
- Spokojnie, spokojnie. Wszystko da się jakoś załatwić. - powiedział George wstając i szukając swojej różdżki. Odwróciłam się zarumieniona na widok chłopaka w bokserkach. 
- Accio ręcznik, mydło... - i tak zaczął wyliczać wszystko co było mi potrzebne. Po chwili wszystkie moje rzeczy wylądowały na jego rękach. - To chyba wszystko...
- Dziękuję! - powiedziałam, odebrałam swoje rzeczy i poszłam się wykąpać. 
Wszędzie były porozrzucane ubrania. Wzruszyłam tylko ramionami i weszłam pod prysznic. Odkręciłam zimną wodę i pozwoliłam jej ochłodzić moją twarz. Kiedy wyszłam spod prysznica, popatrzyłam w lustro i popatrzyłam z grymasem na swoje skrzydła. Były całe pogniecione i niestety dzisiaj również nie uniknie ich ukrywanie pod bluzką. Wciągnęłam na siebie ciuchy, które przywołał George. Trochę do siebie nie pasowały szare dresy i elegantsza, niebieska, koronkowa bluzka. Pokiwałam głową z dezaprobatą, chwyciłam pierwszą, lepszą koszulkę leżącą na ziemi i wyszłam z łazienki. 
- Ile można siedzieć w... Lily, czy ty masz na sobie moją koszulkę? - zapytał George.
- Prawdopodobnie... Do dresów bardziej pasuje niż koronkowa bluzka. 
- No tak, masz rację. Dobra już, oddasz mi ją kiedy indziej. - powiedział z uśmiechem. - Jak się spało?
- Całkiem, całkiem. 
- Nie jesteś głodna? Może chcesz iść na śniadanie? 
- Czy ja wiem... Chyba tak... 
Poszliśmy z Fredem i Georgem na śniadanie. Popatrzyłam się w stronę stołu Ślizgonów. Nikt z moich przyjaciół nawet na mnie nie popatrzył. 
- Nie przejmuj się nimi. - szturchnął mnie delikatnie Fred.
- O, zobacz. To Hermiona. Prawdopodobnie trafisz do jej dormitorium. Hermiono! 
Dziewczyna zobaczyła nas i z uśmiechem usiadła obok mnie. Śniadanie minęło nam miło i śmiesznie. Po posiłku moja współlokatorka zaprowadziła mnie do swojego dormitorium. Koleżanka, z którą wcześniej je dzieliła, zrezygnowała w tym roku ze szkoły. Usiadłam szczęśliwa na łóżku. Nowy dom, nowe życie.


No to mamy rozdział dziewiąty! Dedykuję go Olciak, która z obecnych czytających jest ze mną baaardzo długo :) Jest mi bardzo miło z powodu ilości komentarzy i.... prawie 2000 wyświetleń :D Jesteście kochani :3 Nigdy bym się nie spodziewała, że tak to się potoczy. Zachęcam do obserwowania, bo często dosyć ciężko mi ogarnąć wszystkich czytających i informować każdego czytającego, chociaż staram się jak mogę :) A, i jeżeli komuś by się chciało, zachęcam do odwiedzenia Inverno gdyż, ponieważ, albowiem zorganizowała u siebie konkurs i na pewno byłoby jej miło, gdyby dostała jakieś prace :) To chyba wszystko. Jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia niebawem ;)

wtorek, 21 stycznia 2014

ROZDZIAŁ VIII

A kuku! :D Żartowałam z tymi komentarzami misiaczki moje :3 Tak naprawdę chcę wszystkim podziękować za to, że w ogóle chce Wam się dodawać otuchy każdym słowem jakie znajduję pod notkami :*Komentarze i wyświetlenia to tylko liczby, a nie piszę dla liczb tylko dla Was A teraz zapraszam na rozdział.

Gdy dotarłam do chatki na skraju lasu nadchodziła pora obiadu, lecz ja nie byłam głodna, tylko zdenerwowana i smutna. Dlaczego ktoś zawsze musi mi coś spieprzyć w życiu? Czy ja mu coś zrobiłam? Nic. Czy argument, że jestem ze Slytherinu jest wystarczający, żeby mnie tak traktować? Czemu w ogóle trafiłam do tego znienawidzonego przez wszystkich domu? A no tak przepraszam, za mało cierpiałam w życiu. Usiadłam koło grządki z dyniami i zacmokałam z trudem powstrzymując łzy. Zaraz przybiegł do mnie duży pies. Usiadł przy mnie i popatrzył na mnie przechylając swój wielki łeb. Zaraz się w niego wtuliłam i pozwoliłam łzom swobodnie płynąc.
- Lily?
Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Arthura. Podszedł do mnie i usiadł obok, otulając mnie ramieniem.
- Coś się stało?
- Tak, bo… Wiesz, oni mnie tu chyba nie chcą…
- Czemu tak myślisz? – zapytał zdziwiony.
- Po sposobie w jaki mnie traktują?
- Co masz na myśli? – ciągnął przesłuchanie.
- Nie wiem… Wszyscy mnie tu traktują jak kogoś obcego. Czuję się niechciana, odrzucona przez wszystkich.
- Zastanów się. Na pewno przez wszystkich?
Podniosłam delikatnie głowę i otarłam twarz rękawem.
- Nie, nie wszyscy… George mnie chyba lubi. – powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie chłopaka. – I Draconowi chyba też na mnie zależy. – stwierdziłam przypominając sobie jego przeprosiny z dzisiejszego dnia. – Tak samo jak Neville’owi, Lunie, Pansy, Zabiniemu…
- No widzisz? Czyli chyba nie jest tak źle. – zaśmiał się Arthur.
- Chyba nie.
Zapanowała cisza. Wróżek naprawdę mnie pocieszył. Nie czułam się już opuszczona. To, że mam kilku wrogów nie znaczy też, że nie mam przyjaciół i on dobrze mi to uświadomił.
- Arthur? Dlaczego nie przyszedłeś na nasze spotkanie? – zapytałam. Chłopak milczał. – Arthur?
- Wiesz, ja chyba nie mogę ci tego powiedzieć… - zmieszał się kolega.
- Czy to mnie dotyczy? – nie odpuszczałam.
- Lily, proszę nie pytaj się mnie o to.
- Dlaczego? – zapytałam zdenerwowana.
- Bo nie możesz wiedzieć i tyle! – powiedział i wstał z ziemi.
- Skoro to mnie dotyczy, to czemu nie mogę o tym wiedzieć?!
- Nie jesteś jeszcze na to gotowa! – stwierdził Arthur, odwracając się do mnie plecami i zaciskając dłoń w pięść.
- Arthur, proszę… Nie mów do mnie jak do dziecka…
- Dobrze… Robię to tylko dlatego, że mi na tobie zależy… - odwrócił się do mnie i ściszył głos. – Chodzi o ciebie i śmierć twoich rodziców. Zostałaś ostatnią z rodu Grayów. Co więcej nie jesteś zwykłą wróżką, czy czarodziejką. To byli śmierciożercy. Szukali cię u nas. Nie wiem jak się tu dostali, ale wiem jedno. Nie jesteś tu bezpieczna.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Czego mogliby chcieć ode mnie zwolennicy Voldemorta?
- Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Dumbledore wiedział? – zobaczyłam zmieszaną twarz chłopaka. - Wiedział! – wysyczałam – i nic mi nie powiedział?
- Zrobił to dla twojego dobra…
- Tak jasne! Bo co? Lepiej, żeby mnie wzięli z zaskoczenia, niż, żebym w minimalnym stopniu była przygotowana?
-Lily nie mów do mnie w ten sposób, proszę. To nie ja zawiniłem. Ledwo uszedłem z życiem. Musisz na siebie uważać. Najlepiej nie opuszczaj szkoły, jak nie musisz. Muszę iść. Zbliża się moja warta. Pa. –odparł sucho i pobiegł w stronę zakazanego Lasu, zostawiając mnie samą na grządce dyni. Stałam tak bez ruchu i zastanawiałam się nad tym, czego się przed chwilą dowiedziałam. Czego śmierciożercy mogliby chcieć od Ślizgonki? Byłam zdenerwowana na dyrektora, że nic mi nie powiedział. Przez kilka tygodni żyłam w niebezpieczeństwie, nawet o tym nie wiedząc. Poczułam chłodny wiatr, który wyrwał mnie z zamyśleń. Tak, to chyba znak, że pora wracać do zamku. Drżąc z zimna i opierając się z całych sił wiatrowi szłam w stronę szkoły. Już wyciągnęłam rękę, kiedy ktoś zdążył otworzyć drzwi przede mną. Była to Dolores Umbridge, nauczycielka obrony przed czarną magią. Jak zwykle ubrana w różne odcienie różu patrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Panno Grey, co pani tu robi? – zapytała surowym tonem.
- Jest wolne, a ja byłam na spacerze. Kiedy zerwał się wiatr postanowiłam wrócić. – tłumaczyłam się, gdy moje włosy wciąż były targane przez huragan.
- Nie satysfakcjonuje mnie ta odpowiedź. Ktoś tu chyba kłamie… - powiedziała zbliżając swoją twarz do mojej i uśmiechając się szerzej.
- Nie proszę pani. Ja nie kłamię. – odpowiedziałam stanowczym tonem.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Szlaban przez najbliższy tydzień! Zapraszam do mnie w poniedziałek, zaraz po twoich zajęciach razem z panem Potterem. Przyda wam się trochę dyscypliny… A teraz marsz na obiad!
Postanowiłam nie kłócić się dłużej z nauczycielką i ze spuszczoną głową weszłam do zamku. Nie miałam najmniejszej ochoty na obiad, więc poszłam prosto do dormitorium. Na szczęście nikogo po drodze nie spotkałam. Stanęłam przed wejściem, powiedziałam hasło i weszłam do pokoju wspólnego. Na sofie zobaczyłam siedzącego Dracona. Wpatrywał się pusto w ogień rozpalony w kominku. Odgarnęłam włosy i chrząknęłam cicho. Chłopak natychmiast się otrząsnął i odwrócił się w moją stronę. Gdy tylko zobaczył, że to ja, podszedł do mnie i ujął delikatnie moje ramiona.
-Lily, ja naprawdę nie chciałem. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się co się stało. Jest mi tak głupio. – mówił nerwowo głaszcząc moje ramiona.
- Cóż… Nie powiem, zrobiłeś mi wczoraj przykrość akurat wtedy, gdy cię potrzebowałam. Oni mogli mnie zabić, a George uratował mi życie.
-Wiem… Zrozumiem jeśli mi nie wybaczysz… Ale musisz wiedzieć, że niezależnie od tego co postanowisz, będę o ciebie walczył…
- Draco, to było takie słodkie, że jakbym ci nie wybaczyła, do końca życia by mnie gryzło sumienie. – powiedziałam i wtuliłam się w chłopaka.
- Czekaj, czekaj, bo chyba to jeszcze do mnie nie dotarło… Ty mi wybaczasz? – zapytał ze zdziwieniem, a ja tylko mocniej go przytuliłam i zaczęłam się śmiać. – Wezmę to za tak. – odparł z uśmiechem i również mnie przytulił.
-Serio on tak powiedział? – usłyszałam rozemocjonowany głos Pansy. Zastygła razem z Mili patrząc na mnie i Malfoya z niedowierzaniem, po czym rzuciła się z piskiem w naszą stronę i też zaczęła się przytulać. W jej ślad poszła i Mili.
- Oooo! Przytulas! – wrzasnął nagle Zabini i rzucił się w naszą stronę.
- Ej ludzie! Nie mogę oddychać! – krzyknęłam z jednej strony przyciśnięta do klatki piersiowej Dracona a z drugiej do twarzy Mili.
- Trudno! Niech ta chwila trwa wiecznie! Pokój całemu światu. – odpowiedział Blaise kołysząc się na boki.
- Hahaha! Kocham was głupki wy moje! – krzyknęła Pansy i ścisnęła nas jeszcze mocniej, przez co wszyscy się przewróciliśmy. Zostałam przygnieciona Blaisem, który był przygnieciony Mili, która była przygnieciona Pansy. Pode mną leżał tylko Draco.
- Auć! Moja noga! – krzyknęłam.
- Mój nos! – narzekał ktoś inny.
- Co ja mam powiedzieć. – mówił skulony Blaise, wymownie trzymając się za krocze. Na ten widok wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Chwilę radości przerwała dziewczyna z siódmego roku.
- Lily Grey? – zapytała poważnym tonem.
- Tutaj jestem! – krzyknęłam z podłogi. Dziewczyna uniosła brew.
- Dyrektor cię do siebie wzywa.
- No ptaszynko, co tym razem przeskrobałaś?
W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami i powędrowałam do gabinetu Dumbledore’a.
- Usiądź Lil. – powiedział do mnie jak zawsze spokojnym tonem. Patrzył na mnie z powagą. – Chyba masz pecha, jeżeli chodzi o moje wyzwania. Zawsze niosę ci złe nowiny. – zamartwiał się.
- O co chodzi panie dyrektorze? – zapytałam ostrożnie.
- Tiara przydziału została zaczarowana. Nie należysz do Slytherinu. Twoim domem jest Gryffindor.
Popatrzyłam na starca z niedowierzaniem.
- Hah! Śmieszne. Prawie się nabrałam! Właśnie za to ludzie pana kochają – poczucie humoru.
- Lily to nie jest żart. Jeden z prefektów Gryffindoru już po ciebie idzie. – jakby na zawołanie otworzyły się drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam kogoś, kogo wolałabym do końca życie nie spotkać.
-Już jestem panie dyr… Ty! – krzyknął Ron, gdy tylko zobaczył mnie w fotelu.
-Ty! – nie pozostałam mu dłużna – Jakim cudem w ogóle dostałeś rolę prefekta? Za znęcanie się nad dziećmi? Czy dlatego, że jak nikt inny nadmiernie przejmujesz się pochodzeniem?
- Ja? O to możesz oskarżać swojego Dracusia! Ta nadęta, próżna, tleniona, arystokratyczna fretka…
- Odwal się od niego! – krzyknęłam nie panując nad swoją złością.
- To ty odwal się od mojego brata i będziemy kwita!
- Nie odwalę się od George’a! Nie do ciebie należy wybór z kim ma się zadawać twój starszy brat!
- Khym, Khym… - przerwało nam wymowne chrząknięcie. Profesor Dumbledore patrzył na nas surowo znad swoich okularów połówek.
- Przepraszam… - powiedziałam cicho i wróciłam na fotel.
- Ronaldzie, chciałbym, abyś wiedział, że rodzice Lily byli jednymi z najwybitniejszych członków Zakonu Feniksa. Na pewno nie zasługuje na takie traktowanie.
- Przepraszam panie dyrektorze… - rzucił nerwowo.
- Lily, czy chciałabyś o coś jeszcze…
- Czy mogę pożegnać się z przyjaciółmi? – przerwałam Albusowi, ze wzrokiem utkwionym wymownie w butach.
- Niestety nie masz już wstępu do pokoju wspólnego Slytherinu. Już do niego nie należysz.
- Czyli nie mogę? – zapytałam dyrektora z wyrzutem. Nic nie odpowiedział. – Zajebiście…
- Lily, rozumiem, że jesteś w szoku ale jak już twój kolega zdążył ci zapewne powiedzieć… - domyśliłam się, że mówi o Arthurze - … nie jesteś byle kim. W Gryffindorze będziesz bezpieczniejsza, i proszę nie kłóć się ze mną. – dodał szybko widząc, że już otwieram usta żeby coś powiedzieć. – Ron możesz zabrać Lily do pokoju Gryfonów?
- Tak jest… - powiedział rzucając mi niemiłe spojrzenie.
Profesor McGonnagall czekała przed gabinetem. Kiedy z niego wyszliśmy zakryłam twarz dłońmi i zaczęłam płakać. Moja nowa opiekunka okryła mnie ramieniem i wolno poprowadziła w stronę wieży gryfonów. Stanęliśmy przed portretem jakiejś grubej pani. Przez szloch nie zdążyłam usłyszeć hasła. Pani profesor wprowadziła mnie ostrożnie przez dziurę w ścianie. Podniosłam do góry zapuchniętą od płaczu twarz i rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Ściany były czerwone ze złotymi zdobieniami. W tych kolorach były również kanapy, fotele, dywany, zasłony i płomienie w kominku. Było tu strasznie gorąco i duszno. Zaraz wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Uczniowie zaczęli szeptać między sobą.
- Moi drodzy! Oto nasza nowa Gryfonka!